Were the World Mine (2008)

Po obejrzeniu "Glee" postanowiłem zostać w temacie i obejrzeć jeszcze jakiś musical. Wybrałem "Were the World Mine", bo wydawało mi się, że będzie najbliższe serialowi. No cóż, jeśli o podobieństwo chodzi, to się rozczarowałem. Film jest zdecydowanie za mało muzyczny, za spokojny, brakuje mu ciętego humoru, większej swobody i szaleństwa. W końcu to "Sen nocy letniej"!


To rzekłszy, muszę jednak powiedzieć, że nie było tak najgorzej. Kiedy już przyzwyczaiłem się do niższego poziomu, film był nawet całkiem uroczy. Niestety nie da się ukryć, że jest to film niedopracowany. Mógłby spokojnie być o pół godziny dłuższy i zamiast tak gnać do przodu pokazać więcej epizodów, drobnych drugoplanowych (a i pierwszoplanowych) scenek. Tak miałem wrażenie, że oglądam pejzaż z okna pędzącego ekspresu. A szkoda, bo wydaje się, że pejzaż był całkiem ciekawy. Pomysł, by psotne 'elfy' pojawiły się w konserwatywnej społeczności i wywróciły wszystko do góry nogami był naprawdę bardzo fajny. Do tego miłość (a raczej miłosne zaślepienie) pokazane jest tu jako żywioł, który raz uwolniony trudno opanować. Przypomina to mocno "Pachnidło" (ale tam scena ekstatycznego oddawania się miłosnym uniesieniom jest zdecydowanie bardziej widowiskowa).


Mieszane uczucia wywołują u mnie aktorzy. Tanner Cohen całkiem nieźle poradził sobie z główną rolą. Jednak zdecydowanie wolę go jak wygląda 'normalnie'. Zaintrygował mnie też Nathaniel David Becker. Ciekawe czy będzie kontynuował karierę aktorską. Jednak jedyną osobą, którą z filmu zapamiętam będzie Wendy Robie. Jej obecność przypomniała mi stare dobre czasy "Miasteczka Twin Peaks". Co więcej, jako jedyna z całej obsady naprawdę czuje Szekspira.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)