Clash of the Titans (2010)
Nie ukrywam, że wcale nie chciałem dzisiaj oglądać "Starcia Tytanów". Zasiadając w fotelu byłe pełen jak najgorszych przeczuć. Spodziewałem się filmu nudnego, głupiego, hałaśliwego. Słowem "Legionu" albo "Księgi ocalenia" tyle że w wersji mitologicznej. Teraz muszę powiedzieć, że nie żałuję, że film zobaczyłem. Nie wiem, czy zechciałbym go obejrzeć drugi raz, ale nie zmienia to faktu, że bawiłem się na nim dobrze.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że film ma naprawdę fatalny scenariusz. Fabuła jest tak mizerna, że aż trudno uwierzyć w liczbę scenarzystów, którzy nad nią myśleli. Można ją streścić w naprawdę niewielu słowach: Perseusz, syn Zeusa, zostanie w wyniku nieprzyjemnych okoliczności zmuszony na wyprawę, której cele ostatecznym jest zabicie niepokonanego potwora Krakena. Po drodze czeka go parę przygód, z których wyjdzie cało tylko dzięki pomocy towarzyszy podróży.
Nie ma w tym filmie nic, ani fajnych bohaterów, ani dobrych dialogów, ani nawet zapierających dech efektów specjalnych. Głowa mówi zatem, by film wrzucić do kosza. Ale serce... Z jakichś powodów "Starcie Tytanów" mi się spodobało. Na pewno udział w tym ma głupawa rozrywka i dynamiczna narracja. W filmie pełno jest też aktorów, których lubię albo przynajmniej znam. Całość przypomina mi też stare włoskie filmidła spod znaku miecza i sandałów. Może właśnie ten duch retro sprawił, że z kina wyszedłem zadowolony. Nie ważne. To, co się liczy to fakt, że nie mam poczucia zmarnowanych dwóch godzin.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz