Ondine (2009)
Co za rozczarowanie! "Ondine" to zdecydowanie najsłabszy film Neila Jordana, jaki miałem okazję oglądać. W założeniu miała to być współczesna baśń, gdzie mit i pobożne życzenia nakładają się na rzeczywistość, kształtując ją w coś niezwykłego. Jednak bajka Jordanowi wyszła niezdarna, jeszcze gorsza od tej, którą w filmie bohater grany przez Farrella próbuje opowiedzieć córce.
A przecież w "Ondine" jest wiele elementów, którymi można się zachwycać. Stephen Rea jest cudowny w roli księdza. Allison to jedna z nielicznych postaci nadmiernie rezolutnych dzieci, która wcale mnie nie irytowała. Całkiem dobrze poradził sobie też Farrell, raz jeszcze udowadniając, że nie jest typem hollywoodzkiej gwiazdy, a solidnym aktorem potrzebującego dobrego scenariusza. Jordan napisał też kilka mocnych dialogów. Niestety wszystko to ginie pogrążone w bagnie banału. Bohaterka grana przez Bachledę to jakaś groteskowa postać, która wywołuje jedynie pusty śmiech. Neil Jordan za mocno też naciąga logikę opowieści zapominając, że nawet baśń rządzi się swoimi regułami.
"Ondine" jako całość przypomina ocean: raz mamy przypływ pełen świetnych pomysłów, a zaraz potem odpływ weny, po której zostaje tylko dużo szlamu i różnego śmiecia.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz