The Love Guru (2008)
"Guru miłości" powinno być pokazywane na zajęciach z reżyserii. To znakomita lekcja poglądowa jak nie należy kręcić komedii. Popełniono przy realizacji filmu tyle błędów, że prawie nie widać, iż mógł to być całkiem udany film.
Podstawowym błędem był zatrudnienie w roli reżysera debiutanta. Równie dobrze mogłoby go w ogóle nie być. Mike Myers potrzebuje silnej osoby, która pokieruje planem. Debiutant, a przynajmniej Marco Schnabel, nie miał szans ogarnąć żywioł, jakim jest Myers. W ten sposób aktor, i producent, i pomysłodawca fabuły w jednej osobie, robił co chciał. Rezultatem jest aktorski onanizm, który interesujący może być tylko i wyłącznie dla onanizującego się.
Drugim błędem jest bogactwo komediowych gagów. Film jest krótki, a gagi gnają, jakby lemingi chcące zdążyć skoczyć z klifu przed wieczornym przypływem. Od przybytku głowa może rozboleć. Twórcy nie zostawiają widzom ani chwili na pośmianie się. Zanim widz załapie, że powinien się zaśmiać, przez ekran przewinie się kolejnych parę dowcipów. Do tego jak na mój gust za dużo było "kutaśnych" dowcipów (choć Bang-cock) był akurat śmieszny.
Przez to wszystko ginie w filmie sporo naprawdę fajnych rzeczy. Przede wszystkim Justin Timberlake, który stworzył prawdziwie brawurową postać i jedyną naprawdę zabawną. Podobały mi się też obie sekwencje hollywoodzkie. Kto by pomyślał, że Alba tak dobrze wypadnie w "klasyce" hinduskiego kina. Jest też sporo pojedynczych gagów, które mi się podobały i które przekonują mnie, że gdyby Myers zajął się tylko grą w filmie, "Guru miłości" byłoby znacznie lepszą komedią.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz