Release (2010)
O matko! Już dawno tak się nie wymęczyłem oglądając film. Twórcy najwyraźniej mają ambicje artystyczne, lecz kompletnie brakuje im wyczucia. To tak jakby głuchoniemy śpiewał arię operową, niby jest to możliwe, ale czy aby na pewno warto tego słuchać?
Podczas seansu miałem wrażenie, że z ekranu wylewa się na mnie szambo pełne kawałków na wpół zgniłych, przetrawionych i doszczętnie zepsutych. Czego tu nie ma?! Jest przemoc, pedofilia, eutanazja, homoseksualizm, przemoc, religia, więzienie, sceny dosadnie dosłowne i pełne symboli alegorie. Wszystko to niestety nie składa się interesującą całość. Zamiast tego na ekranie króluje bufonada i pretensjonalność udająca sztukę. W tym wszystkim pogrzebana została bardzo interesująca historia księdza, który trafia do więzienia. Tam zmaga się ze swymi demonami, odzyskuje nadzieję, by koniec końców przekonać się, że za swoje czyny trzeba zapłacić.
Z całego filmu najbardziej szkoda mi Daniela Brocklebanka, którego pamiętam z epizodu w "Zakochanym Szekspirze".
Ocena: 1
Komentarze
Prześlij komentarz