Paintball (2009)
Niech ktoś zadzwoni po speców od kanalizacji. Szambo wybiło i zapaćkało cały ekran. Choć nie, smród rozmiękłego gówna byłby niczym fiołki w porównaniu z koniecznością zdzierżenia półtorej godziny "Paintaballu". Od czasu "Bezimiennych" żaden hiszpański film nie zrobił na mnie tak złego wrażenia. Nic, absolutnie nic go nie broni.
Całość składa się z mniejszych i większych bzdur, z których część to jawny przykład bezmyślności. Na przykład "łowca" używa wizjera, który podaje m.in. jego położenie geograficzne. Bardzo "interesujące" było oglądanie tego, jak zmieniają się współrzędne. Wystarczyło że odwrócił głowę, a już lądował 10 stopni na wschód lub zachód. Zaś szerokość geograficzna sugerowała, że całość rozgrywa się gdzieś pomiędzy Libią a Egiptem, jednak co innego widać na ekranie. Jeśli nawet pojawiał się jakiś fajny pomysł (głównie z zabijaniem) był on z miejsca psuty przez pokazywanie go w czarno-białej formie pseudonegatywu termowizjera.
Katastrofalnym błędem był też hiszpański dubbing (aktorzy mówili po angielsku). Wyszło z tego gadanie jak w tanich erotykach. Żenada.
Ocena: 1
Komentarze
Prześlij komentarz