Charlie St. Cloud (2010)
No cóż, po obejrzeniu "Charlie St. Cloud" nie mam złudzeń. Burr Steers zakochał się w Zacu Efronie, lecz jest to miłość alfonsa do swojej ulubionej dziwki: oddaje obiekt swego uwielbienia światu, chwaląc się, jaki jest on wspaniały. I tak właśnie wygląda "Charlie St. Cloud". Efron jest tu stręczony na wszystkie możliwe sposoby, Steers prezentuje go widowni z pieczołowitością i dbałością balansującą na granicy obsesji. Liczba zbliżeń twarzy jest wręcz karkołomna i kompletnie nie uzasadniona fabułą.
Szkoda, że Steers nie poświęcił tyle samo czasu fabule. Ta jest naiwna i sama w sobie mocno dwuznaczna. Historia braterskiej miłości, która przekracza granice życia i śmierci mogła być interesująca. Tu jednak ma tylko wywołać wzruszenie. Wielu osobom pewnie to wystarczy, dla mnie niestety to za mało. Szkoda też, że Kim Basinger pojawia się tylko w kilku scenach.
Ocena: 5
Szkoda, że Steers nie poświęcił tyle samo czasu fabule. Ta jest naiwna i sama w sobie mocno dwuznaczna. Historia braterskiej miłości, która przekracza granice życia i śmierci mogła być interesująca. Tu jednak ma tylko wywołać wzruszenie. Wielu osobom pewnie to wystarczy, dla mnie niestety to za mało. Szkoda też, że Kim Basinger pojawia się tylko w kilku scenach.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz