The Adjustment Bureau (2011)
Z zasady chodzę adaptacje prozy Dicka. Nie dlatego, bym liczył na dobre przeniesienie prozy pisarza na duży ekran (tego rodzaje nadzieje już dawno wyblakły), ale z ciekawości jak tym razem ugryziona zostanie ta paranoidalna zupa pomysłów i paradoksów. Muszę powiedzieć, że "Władcy umysłów" bardzo mnie zaskoczyli.
Z jednej strony film jest bardzo bliski duchowi Dicka. Choć twórcy traktują jego pomysł bardzo dosłownie, w sposób dość naiwny kreśląc historię rzeczywistości, w której wolna wola jest pozorem, to jednak widać, że tym razem przynajmniej scenarzysta przeczytał opowiadanie zanim wycisnął z niego ostatnie soki. Z drugiej strony całość sprawia raczej wrażenie "Zmierzchu" dla starszych widzów, z historią miłości, która przekracza czasoprzestrzenne ograniczenia. W końcowym rezultacie film staje się przedziwną mieszanką ni to thrillera SF ni to paranormalnego romansu. Nie wiem, czy przypadnie ona widzom do gustu. Mnie fascynowała, ale jednocześnie odtrącała. Zabrakło mi w tym wszystkim klimatu, który by mnie oczarował, pochłoną.
Za to film stawia kilka intrygujących pytań. Przede wszystkim o naturę miłości. Autorzy filmu starają się nas przekonać, że jest to prawdziwe uczucie, które przekracza ograniczenia mikroprzeznaczeń. Jednocześnie jest wyraźnie powiedziane, że związek dwójki głównych bohaterów jest pokłosiem wcześniej obowiązującego planu, który został najwyraźniej nie do końca skrzętnie anulowany. Czy zatem to, co łączy dwójkę bohaterów można nazwać prawdziwą miłością, czy jest to atawizm, którego nie udało się pozbyć? Dick zapewne poszedłby tym tropem, twórcy zaś starają się jak mogą, by pytania w ogóle nie zauważyć.
Druga intrygująca kwestia to bardzo konserwatywny obraz kobiety. Konstrukcja historii przypomina średniowieczny romans, gdzie rycerz musiał dowieść swego męstwa pokonując wiele przeszkód i "potworów", by zdobyć rękę wybranki. Ta z kolei nie ma nic do roboty, tylko kochać i być wdzięcznym obiektem męskiej miłości. I nie zmienia tego fakt, że jest artystką mającą swoją własną, niezależną od bohatera/rycerza karierę, większość średniowiecznych bohaterek też była w takiej sytuacji jako koronowane głowy. Co jeszcze bardziej zastanawiające, to wyraźna nieobecność kobiet wśród agentów korygujących rzeczywistość. Zdaje się to być mocno samcze zajęcie, a jego symbolem jest bardzo falliczny w swej wymowie kapelusz. Na początku drugiej dekady XXI wieku taka nierówność płci musi zastanawiać.
Ocena: 6
Z jednej strony film jest bardzo bliski duchowi Dicka. Choć twórcy traktują jego pomysł bardzo dosłownie, w sposób dość naiwny kreśląc historię rzeczywistości, w której wolna wola jest pozorem, to jednak widać, że tym razem przynajmniej scenarzysta przeczytał opowiadanie zanim wycisnął z niego ostatnie soki. Z drugiej strony całość sprawia raczej wrażenie "Zmierzchu" dla starszych widzów, z historią miłości, która przekracza czasoprzestrzenne ograniczenia. W końcowym rezultacie film staje się przedziwną mieszanką ni to thrillera SF ni to paranormalnego romansu. Nie wiem, czy przypadnie ona widzom do gustu. Mnie fascynowała, ale jednocześnie odtrącała. Zabrakło mi w tym wszystkim klimatu, który by mnie oczarował, pochłoną.
Za to film stawia kilka intrygujących pytań. Przede wszystkim o naturę miłości. Autorzy filmu starają się nas przekonać, że jest to prawdziwe uczucie, które przekracza ograniczenia mikroprzeznaczeń. Jednocześnie jest wyraźnie powiedziane, że związek dwójki głównych bohaterów jest pokłosiem wcześniej obowiązującego planu, który został najwyraźniej nie do końca skrzętnie anulowany. Czy zatem to, co łączy dwójkę bohaterów można nazwać prawdziwą miłością, czy jest to atawizm, którego nie udało się pozbyć? Dick zapewne poszedłby tym tropem, twórcy zaś starają się jak mogą, by pytania w ogóle nie zauważyć.
Druga intrygująca kwestia to bardzo konserwatywny obraz kobiety. Konstrukcja historii przypomina średniowieczny romans, gdzie rycerz musiał dowieść swego męstwa pokonując wiele przeszkód i "potworów", by zdobyć rękę wybranki. Ta z kolei nie ma nic do roboty, tylko kochać i być wdzięcznym obiektem męskiej miłości. I nie zmienia tego fakt, że jest artystką mającą swoją własną, niezależną od bohatera/rycerza karierę, większość średniowiecznych bohaterek też była w takiej sytuacji jako koronowane głowy. Co jeszcze bardziej zastanawiające, to wyraźna nieobecność kobiet wśród agentów korygujących rzeczywistość. Zdaje się to być mocno samcze zajęcie, a jego symbolem jest bardzo falliczny w swej wymowie kapelusz. Na początku drugiej dekady XXI wieku taka nierówność płci musi zastanawiać.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz