I Am Number Four (2011)
Albo jestem za stary na takie filmy albo "Jestem numerem cztery" powstało za późno. Jeszcze 10 lat temu pewnie bardziej by mi się nowe "dzieło" Caruso spodobało. A może i nie. Wtedy w telewizji leciał serial o podobnej tematyce – "Roswell: W kręgu tajemnic". Pierwszy sezon był nawet niezły i w mojej pamięci zapisał się zdecydowanie większymi zgłoskami niż zapisze się "Jestem numerem cztery".
Ten film nie ma naprawdę nic lub prawie nic do zaoferowania. Caruso raz jeszcze okazuje się nonszalanckim kopistą. Tym razem przerabia powiastki z lat 80. w stylu "Straceni chłopcy". Wyszła z tego bajeczka o chłopcu, który ma wszystko: i wygląd i moce, a i tak mamy uwierzyć, że jest biedakiem, który wymaga naszego współczucia, bo wredni brzydale chcą mu zrobić kuku. Litości, "don't hate me 'cause I'm beatiful" brzmi zabawnie, ale jako pomysł na film nie do końca się sprawdza. W "Roswell" była przynajmniej większa rozpiętość dramatów i trochę bardziej na serio twórcy podeszli do tematu ukrywania się i prześladowania.
Kreowany na gwiazdę Alex Pettyfer wydaje się nie mieć zbyt wiele do zaoferowania poza swoją urodą i pewnością siebie. W "Jestem numerem cztery" wypada blado i jednowymiarowo. Już znacznie lepiej zaprezentował się inny mało znany młody aktor Callan McAuliffe. Żal mi Dianny Agron. Coś mi się zdanie, że nie uda jej się wykorzystać "Glee", by rozpocząć karierę w kinie. Ale trzeba pamiętać, że o gwiazdach "Roswell" dziś też mało kto pamięta, a grająca w nim drugie skrzydła Katherine Heigl jest obecnie jedną z pretendentek do miana królowej komedii romantycznych.
Ocena: 4
Ps. Powyższy zwiastun niewiele ma wspólnego z filmem. Przynajmniej jeśli chodzi o los numerów jeden, dwa i trzy.
Ten film nie ma naprawdę nic lub prawie nic do zaoferowania. Caruso raz jeszcze okazuje się nonszalanckim kopistą. Tym razem przerabia powiastki z lat 80. w stylu "Straceni chłopcy". Wyszła z tego bajeczka o chłopcu, który ma wszystko: i wygląd i moce, a i tak mamy uwierzyć, że jest biedakiem, który wymaga naszego współczucia, bo wredni brzydale chcą mu zrobić kuku. Litości, "don't hate me 'cause I'm beatiful" brzmi zabawnie, ale jako pomysł na film nie do końca się sprawdza. W "Roswell" była przynajmniej większa rozpiętość dramatów i trochę bardziej na serio twórcy podeszli do tematu ukrywania się i prześladowania.
Kreowany na gwiazdę Alex Pettyfer wydaje się nie mieć zbyt wiele do zaoferowania poza swoją urodą i pewnością siebie. W "Jestem numerem cztery" wypada blado i jednowymiarowo. Już znacznie lepiej zaprezentował się inny mało znany młody aktor Callan McAuliffe. Żal mi Dianny Agron. Coś mi się zdanie, że nie uda jej się wykorzystać "Glee", by rozpocząć karierę w kinie. Ale trzeba pamiętać, że o gwiazdach "Roswell" dziś też mało kto pamięta, a grająca w nim drugie skrzydła Katherine Heigl jest obecnie jedną z pretendentek do miana królowej komedii romantycznych.
Ocena: 4
Ps. Powyższy zwiastun niewiele ma wspólnego z filmem. Przynajmniej jeśli chodzi o los numerów jeden, dwa i trzy.
Już sam bilboard reklamujący I Am Number Four wyglądał zbyt efekciarsko (trochę kojarzył mi się z Uczniem Czarnoksiężnika). Tak samo trailer. Miałem przeczucie, że ten film nie będzie miał za wiele treści, bardziej efektów.
OdpowiedzUsuńhttp://sztukafilm.blogspot.com/
Akurat Uczeń Czarnoksiężnika nie był taki zły. Było w nim przynajmniej trochę humoru. W Jestem numerem cztery nie ma nawet tego. Film zdaje się został zrobiony by wylansować nowego idola, ale to nie te czasy, kiedy tworzyło się gwiazdy. Teraz to gwiazdy tworzy internet a kino je tylko wykorzystuje (vide Justin Bieber)
OdpowiedzUsuń