Love and Other Drugs (2010)
Co za rozczarowanie. Jedyna rzecz, jaka zwraca uwagę w tym filmie, to golizna. Nie przypominam sobie filmu z hollywoodzkimi gwiazdami, w którym tak często paradowałyby one nago. Sceny te były też jedynym źródłem rozrywki, ponieważ twórcy zaskakiwali a to ułożeniem ciał a to pracą kamery tak, by w pomysłowy sposób pokazać, że nic "kluczowego" nie pokazują.
Cała reszta to po prostu jakieś smęty. "Miłość i inne używki" zamiast być komedią romantyczną o zakochiwaniu się w chorej osobie, przypomina dramat o nekrofilii. Tylko w dwóch momentach film nabiera życia i żaden z miłością i związkiem nie ma nic wspólnego. Pierwszy to farmaceutyczna Macarena z początku filmu. Świetna sekwencja bezbłędnie wypunktowująca czym jest dziś przemysł produkcji i sprzedaży leków. Jednak scena ta nie pasuje do filmu o miłości a do satyry na kapitalizm końca XX wieku. Druga scena to spotkanie osób chorych na Parkinsona, pełna radości i łez. Jednak ta scena też nie pasuje do komedii romantycznej a do dramatu o nieuchronności śmierci i sposobach radzenia sobie z tą świadomością.
Rozczarowali mnie też aktorzy. Anne Hathaway tylko się uśmiecha. Fakt, robi to pięknie, ale to zdecydowanie za mało. Jake z kolei krzywi się, co w niektórych scenach wygląda absurdalnie, jakby grał asystenta Frankensteina a nie amanta.
Ocena: 5
Cała reszta to po prostu jakieś smęty. "Miłość i inne używki" zamiast być komedią romantyczną o zakochiwaniu się w chorej osobie, przypomina dramat o nekrofilii. Tylko w dwóch momentach film nabiera życia i żaden z miłością i związkiem nie ma nic wspólnego. Pierwszy to farmaceutyczna Macarena z początku filmu. Świetna sekwencja bezbłędnie wypunktowująca czym jest dziś przemysł produkcji i sprzedaży leków. Jednak scena ta nie pasuje do filmu o miłości a do satyry na kapitalizm końca XX wieku. Druga scena to spotkanie osób chorych na Parkinsona, pełna radości i łez. Jednak ta scena też nie pasuje do komedii romantycznej a do dramatu o nieuchronności śmierci i sposobach radzenia sobie z tą świadomością.
Rozczarowali mnie też aktorzy. Anne Hathaway tylko się uśmiecha. Fakt, robi to pięknie, ale to zdecydowanie za mało. Jake z kolei krzywi się, co w niektórych scenach wygląda absurdalnie, jakby grał asystenta Frankensteina a nie amanta.
Ocena: 5
No to chyba już raczej nie obejrzę tego filmu. :P Jeśli zaś chodzi o ten temat - http://sztukafilm.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń