Fair Game (2010)
Ech, co też najlepszego zrobił Doug Liman?! "Fair Game" ma znakomity temat, oparty na faktach. Mógł z tego powstać pierwszorzędny film polityczny, rozliczający nas z początkami wojny z terrorem. A tymczasem powstała nudna agitka polityczna ze zbyt oczywistymi wystąpieniami Seana Penna.
"Fair Game" to historia słynnej walki administracji Busha z byłym ambasadorem USA, który odważył się poddać w wątpliwość argumenty amerykańskie uzasadniające konieczność inwazji na Irak. Ta sprawa do dziś mnie zdumiewa. Z jaką łatwością wszyscy ignorowali fakty, dając posłuch temu co Bush & Co. mówili. Ci zaś, którzy wątpili w ich słowa nazywani byli komuchami lub terrorystami. Pamiętam wiele równie gorących dyskusji, jak te które toczą się w filmie, kiedy ze znajomymi wzajemnie przerzucaliśmy się argumentami. Nigdy do mnie nie przemawiały argumenty Busha (podobnie jak teraz nie przemawiają do mnie argumenty Obamy dotyczące konieczności zabicia i zatopienia Bin Ladena). I wciąż czekam na film, który o tym mechanizmie zbiorowej histerii (a może hipnozy?) by opowiedział.
Tymczasem "Fair Game" jest straszliwie nudnym i prostolinijnym filmem. Jest w nim kilka świetnych scen (jak tak, w której Penn definiuje Saddama jako potwora, a my zdajemy sobie sprawę z tego, że definicja ta pasuje także do Busha). Większość scen nie ma niestety tej finezji. A już końcowe przemówienie Penna to agitka pełną gębą. Na tym tle nawet dramat rodziny wypada blado i nieprzekonująco.
Ocena: 5
"Fair Game" to historia słynnej walki administracji Busha z byłym ambasadorem USA, który odważył się poddać w wątpliwość argumenty amerykańskie uzasadniające konieczność inwazji na Irak. Ta sprawa do dziś mnie zdumiewa. Z jaką łatwością wszyscy ignorowali fakty, dając posłuch temu co Bush & Co. mówili. Ci zaś, którzy wątpili w ich słowa nazywani byli komuchami lub terrorystami. Pamiętam wiele równie gorących dyskusji, jak te które toczą się w filmie, kiedy ze znajomymi wzajemnie przerzucaliśmy się argumentami. Nigdy do mnie nie przemawiały argumenty Busha (podobnie jak teraz nie przemawiają do mnie argumenty Obamy dotyczące konieczności zabicia i zatopienia Bin Ladena). I wciąż czekam na film, który o tym mechanizmie zbiorowej histerii (a może hipnozy?) by opowiedział.
Tymczasem "Fair Game" jest straszliwie nudnym i prostolinijnym filmem. Jest w nim kilka świetnych scen (jak tak, w której Penn definiuje Saddama jako potwora, a my zdajemy sobie sprawę z tego, że definicja ta pasuje także do Busha). Większość scen nie ma niestety tej finezji. A już końcowe przemówienie Penna to agitka pełną gębą. Na tym tle nawet dramat rodziny wypada blado i nieprzekonująco.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz