Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides (2011)
No tak. Nie pozostaje mi nic, jak spakować się i rozpocząć własne poszukiwania Fontanny Młodości. Bardzo mi się przyda. Czuję się bowiem tak, jakby się w trakcie seansu postarzał o całe dziesięciolecia. Przydałoby się ten czas odzyskać. Niestety "Na nieznanych wodach" okazało się filmem nie tyle złym, co po prostu nudnym, a jak wszyscy wiemy, awanturniczej opowieści nie można zarzucić nic gorszego.
Choć zakończenie trylogii nie spełniło pokładanych w nim nadziei, to przynajmniej trzymało jakiś poziom. Nowy film wygląda bardziej na dzieło Baya czy Emmericha niż Roba Marshalla. Mizerna fabuła została maksymalnie obciążona sekwencjami akcji i efektami specjalnymi, które nie mają żadnego sensu poza udowodnieniem wszystkim, że da się tak nakręcić film. Boleśnie czuć brak wyrazistych postaci, nawet Jack jest jedynie imitacją samego siebie. Najgorsze, że humoru jest tu mniej niż syrenich łez... No, może trochę przesadzam, ale jest tego naprawdę niewiele (Judy Dench, pozycja misjonarza).
Całość przypomina bajkę na dobranoc. Problem w tym, że istotą takiej bajki jest to, że nie musi mieć zbyt wiele sensu, bo i tak słuchający zasypiają na długo przed zakończeniem. I szkoda, że w kinie nie dane było mi usnąć. Film przykuwał moją uwagę gdzieś tak do momentu spotkania na statku Ponce de Leona. Potem to już było tylko jedno wielkie blablabla i odliczanie długich minut aż pojawią się napisy.
Ocena: 3
Choć zakończenie trylogii nie spełniło pokładanych w nim nadziei, to przynajmniej trzymało jakiś poziom. Nowy film wygląda bardziej na dzieło Baya czy Emmericha niż Roba Marshalla. Mizerna fabuła została maksymalnie obciążona sekwencjami akcji i efektami specjalnymi, które nie mają żadnego sensu poza udowodnieniem wszystkim, że da się tak nakręcić film. Boleśnie czuć brak wyrazistych postaci, nawet Jack jest jedynie imitacją samego siebie. Najgorsze, że humoru jest tu mniej niż syrenich łez... No, może trochę przesadzam, ale jest tego naprawdę niewiele (Judy Dench, pozycja misjonarza).
Całość przypomina bajkę na dobranoc. Problem w tym, że istotą takiej bajki jest to, że nie musi mieć zbyt wiele sensu, bo i tak słuchający zasypiają na długo przed zakończeniem. I szkoda, że w kinie nie dane było mi usnąć. Film przykuwał moją uwagę gdzieś tak do momentu spotkania na statku Ponce de Leona. Potem to już było tylko jedno wielkie blablabla i odliczanie długich minut aż pojawią się napisy.
Ocena: 3
Pytanie techniczne. Czy ktoś zostawiał przy tym poście komentarz? Na pocztę przyszło mi powiadomienie, że tak, ale nic tu nie widzę :/
OdpowiedzUsuń