Melancholia (2011)

Ach te obsesje von Triera! Szczerze mówiąc już powoli zaczynają mnie męczyć. Mam dosyć oglądania jego kolejnych wysiłków związanych z próbą przepracować chronicznego lęku wobec kobiet (czy szerzej, kobiecego pierwiastka w ogóle). Jego fascynacja żeńskością jako koncepcją jednocześnie twórczą i destrukcyjną, władczą i służebną została zaprezentowana na wszystkie możliwe sposoby. Z tego też powodu podczas seansu "Melancholii" trochę się nudziłem wyliczając kolejne sceny deja vu.


Jednak von Trier nie jest jednym z tych twórców, którzy powtarzają się jak zdarta płyta. W swoich filmach wciąż potrafi przemycić jeśli nie całkiem nowe idee, to przynajmniej nowe punkty widzenia, przez co nawet wtórny może wciąż być interesujący. W "Melancholii" najbardziej zaciekawił mnie aspekt religijno-filozoficzny i położenie akcentów na agnostycyzm i nihilizm.

Lars von Trier strzela z wielkiego działa. Pokazuje nam świat pozbawiony ducha. Z pozoru mogłoby się wydawać, że taki stan rzeczy powinien reżyserowi (i bohaterom) odpowiadać. W końcu odrzuca on jako zabobony religijne sakramenty i rytuały. Jednak w rzeczywistości tak nie jest. Pozbawiona ducha Ziemia jest światem ułomnym, "złym" (przynajmniej jeśli chodzi o kobiety, z natury "uduchowione"). Nauka jest tylko narzędziem racjonalizującym pustkę, iluzją, w której można próbować odnaleźć schronienie, lecz która w rzeczywistości nie chroni przed niczym.

W tym momencie von Trier zgadza się z gnostykami stwierdzając, że Ziemia jest zła. Jednak z twierdzenia tego wysnuwa zupełnie inne wnioski. U niego nie ma żadnego prawdziwego świata istniejącego poza Ziemią iluzji i snu. Praprzyczyna wszystkiego, pierwiastki męski i żeński "odwróciły się" od stworzenia, są poza zasięgiem. Stąd też u von Triera nie ma mowy o obudzeniu się do prawdziwego życia, a jedynie o zniszczeniu iluzji i akceptacji pustki. W ten sposób zachowanie Justine, jednej z dwóch głównych bohaterek, jest całkowicie uzasadnione. Mając świadomość prawdy, nie pozostaje nic innego, jak pogrążyć się w depresji i wyczekiwać końca.

Na "Melancholię" można też spojrzeć jak na wyraziste studium bardzo ciężkiej depresji. Melancholia, owa planeta spleciona w tańcu śmierci z Ziemią, jest symbolem nienazwanego ciężaru egzystencji, który przygniata człowieka nawet w najszczęśliwszym (w teorii) momencie. Od tego ciężaru nie ma ucieczki. Można starać się uśmiechać, ale będzie to tylko poza. Można mówić, że wszystko jest w porządku, że był to chwilowy dołek, z którego właśnie się wychodzi, ale będzie to kłamstwo. Oczywiście symbolika wykorzystana przez von Triera (zwłaszcza w drugiej części) jest dość toporna, ale właśnie dzięki temu widzom łatwiej będzie zrozumieć, czym naprawdę jest depresja, ten cichy, niedoceniany zabójca.

Kirsten Dunst zagrała bardzo typową "von trierową" kobietę, więc nie dziwię się, że została doceniona w Cannes. To prawda, Dunst zagrała bardzo dobrze, ale czy naprawdę na festiwalu nie było lepszej kreacji? Bardzo spodobał mi się Alexander Skarsgård. Zagrał idealnego męża: ciepłego, sympatycznego, troskliwego i seksownego. Tak bezpiecznego, że można go bez większych problemów zdradzać, bo seks z innymi facetami będzie tylko nic nieznaczącym bzykankiem. Fantastyczna (jak zwykle) jest też Charlotte Rampling. Fajną postać gra Udo Kier i trochę szkoda, że przemyka gdzieś na czwartym planie.

Ocena: 7

Komentarze

  1. Część znajomych, z którymi byłem na „Melancholii” odebrali ją jako najgorsze kinowe doświadczenie w życiu^^ Podpisuję się z całych sił pod słowami na temat Alexandera Skarsgårda, natomiast co do Rampling to bym polemizował. Owszem, w każdej scenie jest zapamiętywalna, jednak fantastyczną grą bym tego nie nazwał (zwłaszcza, że taka rola przy jej talencie raczej wymagająca nie była). Dunst zrobiła na mnie o wiele większe wrażenie, chyba nie miała lepszego występu w życiu, jednak nagroda w Cannes miała (po raz kolejny) osłodzić von Trierowi przegraną w najważniejszej kategorii (zresztą, nagradzanie aktorek u Triera to poniekąd tradycja w Cannes, tym większa szkoda, że Kidman za "Dogville" nie nagrodzili). Mnie z całej obsady najbardziej spodobała się jednak Gainsbourg. No i postać Sutherlanda, święcie wierzącego w siłę nauki, racjonalizmu, który przegrywa w starciu z instynktem, emocjami (dlatego też odczytuję Johna jako postać przeciwstawną dla bohaterki Dunst).

    OdpowiedzUsuń
  2. Rampling jest aktorką utalentowaną to fakt i przy jej talencie ta rola wydaje się pryszczem. Jednak jak pokazują przykłady De Niro, Hopkinsa i innych, takie role rodzą pokusę odbębniania ich. Rampling tej pokusie nie uległa.

    Brak nagrody dla Kidman jest jednym z powodów, dla których trudno mi doceniać Dunst i jej nagrodę w Cannes

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)