La prima cosa bella (2010)
Cóż za ambitny pomysł: opowiedzieć o życiu w dwie godziny. I to życiu nie jednej osoby, a dwóch: matki i syna (z odrobiną historii córki i ojca). Oczywiście nie udało się w nim uchwycić wszystkich niuansów ludzkiej egzystencji. Za to całkiem dobrze ukazał wielkie wzory rządzące naszym losem.
Anna, piękna matka, to wolny duch. Nie grzeszy inteligencją, za to ma w bród urody i czystego entuzjazmu. Niestety to czyni z niej obiekt zazdrości i pożądania, a naciski środowiska pozostaną nie bez wpływu na jej dzieci, które kocha, ale które nie są w stanie przygasić jej natury.
Sutkiem tego są ślepe uliczki, którymi wędrują jej dzieci. Syn został przeklęty zbyt dużą świadomością tego, co się dzieje. Rozdarty, widział w matce czysty żywioł, który wprowadzał chaos w jego świat. Piętno tej wiedzy nosi do dziś, przez co topi się w narkotykach i czuje paniczny lęk przed prawdziwym związkiem.
Córka z pozoru miała się lepiej, pozostając ślepa na to, co rzeczywiście miało miejsce. Ale to, co niezauważała świadomie, pozostawiło znak w podświadomości. Dlatego też szybko wyszła za mąż za nudnego mężczyznę będącego przeciwieństwem matki. Niestety nie miała to być miłość jej życia.
Jest w tym filmie sporo pięknych scen, kiedy reżyser pozwala mówić obrazom, ograniczając słowa do minimum. Jednak całość jest chyba odrobinę za długi.
Ocena: 6
Ps. Oczarował mnie głos Valerio Mastandrea.
Komentarze
Prześlij komentarz