La solitudine dei numeri primi (2010)
Na ten film musiałem pójść. A wszystko przez reżysera Saverio Costanzo. Jego poprzedni obraz "In memoria di me" rozwalił mnie na łopatki zachwycając narracją odbiegającą od standardu. I coś z tego pozostało w "Samotności liczb pierwszych". Jednak film wydał mi się wymęczony, pozbawiony emocjonalnego uderzenia swego poprzednika.
Ma to swoje dobre strony. Gdyby bowiem oddziaływał na psychikę równie mocno jak "In memoria di me", to po filmie należałoby się spodziewać całej masy samobójstw. "Samotność liczb pierwszych" jest bowiem przeraźliwie przygnębiającym dziełem. Tu nie ma miejsce na transgresję, na "lepsze jutro", nawet jeśli świat sam się podkłada, by zadośćuczynić tragedii sprzed lat. Osoby naznaczone dramatem nigdy się tego piętna nie pozbędą. Ich osobiste katastrofy są tym, co pozwala im siebie odnaleźć w tłumie, ale jednocześnie blokuje drogę do szczęścia. Pozostaną wiecznie nieszczęśliwi, wiecznie na granicy życia i śmierci, wiecznie niespełnieni. Stawia to więc pytanie: po co się męczyć, skoro wiadomo, że lepiej nie będzie? Dla tego jednego pocałunku, który niesie fałszywą nadzieję końca?
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz