Todas las canciones hablan de mí (2010)
Ech i kolejny marny i nudny film. Ja rozumiem, że nie zawsze musi to być coś w stylu "500 dni miłości", ale to już przesada. "Wszystkie piosenki są o mnie" można przyrównać do wykładowcy mamroczącego pod nosem. Może i to, co mówi jest ciekawe, ale przez fakt, jak to mówi, jest kompletnie nieprzyswajalne i tylko męczy.
I tu jest tak sama. Kilka pomysłów jest całkiem fajnych. Jak choćby cała ta sprawa ze ślubem. Albo też – chyba trochę przez przypadek – wyłaniający się obraz związku jako sytuacji rezygnacji, a to z poezji, a to z przyjaźni. I najgorsze, że nie dostaje się nic w zamian, bo kiedy związek się kończy, człowiek zostaje z niczym. Nic więc dziwnego, że dalej kurczowo trzyma się "miłości" i błaga o powrót. Lepsze znane zło niż nieznane dobro, do którego trzeba się będzie dobrać budując życie od nowa.
Przekorny to morał i szkoda, że ginie w powodzi nudy.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz