American Reunion (2012)
Pozytywne zaskoczenie. Czwarta część głównej serii "American Pie" okazała się nie tylko filmem zabawnym, dobrze oddającym klimat wcześniejszych odsłon, ale też i inteligentnym. Rubaszny humor spoza granic dobrego smaku dobrze komponuje się z sentymentalną historią o dorastaniu i przemijaniu.
To zaskakujące jak wiele z oryginału udało się twórcom zachować. No, może zabrakło dowcipu ze spermą, ale poza tym zaliczono wszystko. Większość pomysłów na to, gdzie są bohaterowie 13 lat później wypaliło. Każda postać ma swoje pięć minut, a Chris Klein zagrał najlepszą rolę w swojej karierze śmiejąc się trochę sam z siebie. Dobrze wypadła też konfrontacja z młodym pokolenie. Popłakałem się na scenie, kiedy młoda bohaterka zachwyca się piosenką Spice Girls nazywając ją "klasyką rocka".
Film dostał ode mnie dużego plusa za Rebeccę De Mornay. Kurczę, wciąż pamiętam ją z kiczowatego ale sympatycznego filmidła "Policjantki z FBI", a teraz proszę – MILF, który konkurować może z wydawało się będącą poza wszelką konkurencją matką Stiflera.
Ocena: 7
No to tym razem różnimy się trochę w gustach. Herzoga lubię, a filmy z cyklu American Pie to obejrzałem w sumie może ze... 20 minut. Ja tego rodzaju dowcipu nie trawię.
OdpowiedzUsuńpierwszą i trzecią część AP lubię, za to dwójka jest straszna
OdpowiedzUsuńA Herzog jest strasznie nierównym reżyserem. "Zły poruczniki" jest słabym filmem, ale nakręcony mniej więcej w tym samym czasie "Synu, synu, cóżeś ty uczynił?" bardzo mi się podoba