La chispa de la vida (2011)
Ok, nigdy nie byłem szczególnie wielkim fanem de la Iglesii, ale i tak nie spodziewałem się po nim tak bezpłciowego filmu. Gdyby nie fakt, że bohaterowie mówią po hiszpańsku, nie uwierzyłbym, że jest to hiszpańska produkcja. Jak można było pozbawić uczuć i wagi historię, która mocno rezonuje z nastrojami widzów? Gdyby jeszcze reżyser nie był tego faktu świadomy, ale nie, przecież pod koniec właśnie na tym bazuje!
Jest tu wiele bardzo trafnym uwag i celnych obserwacji. De la Iglesia zadaje intrygujące pytanie o materialną wartość ludzkiego życia... i śmierci. Przewrotnie krytykuje materializm, obsesja na punkcie którego to doprowadziła do wymknięcia się chciwości spoza kontroli doprowadzając do kryzysu. Ale zarazem pokazuje, że w sytuacji bez wyjścia nadanie monetarnej wartości wszystkiemu ma sens. Dlaczego śmierć, która wydaje się nieuchronna, ma mieć tylko wartość/znaczenie duchowe? Czy obsesja bohatera, by na swoim wypadku zarobić, nie dla siebie, a dla rodziny, jest naprawdę aż tak naganna? De la Iglesia rozgrywa mecz ping-ponga to wspierając jedną to drugą stronę sporu. Zarazem niezauważenie sugeruje, że gdyby Chrystus dziś miał być ukrzyżowany, to jego krzyż pełen byłby znaków towarowych różnych sponsorów.
Jednak za tą ciekawą grą intelektualną nie idzie w parze aspekt emocjonalny. Film jest wypatroszony ze wszystkiego, co choć odrobinę przypomina bardziej intensywną reakcję. Surowość w zderzeniu z nietrafionym humorem sprawia, że całość jawi się jako gigantycznych rozmiarów wydmuszka, którą wypełnia jedynie echo prawdy. I tego mi szkoda.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz