La mujer de mi hermano (2005)
Po film sięgnąłem wyłącznie dla obsady. Nie miałem żadnych oczekiwań, a już z całą pewnością nie spodziewałem się, że historia mnie wciągnie i tak mi się spodoba. Ale ja lubię filmy o podobnej konstrukcji, gdzie najpierw obserwuję skutki, a dopiero potem poznaję tajemnicę.
Jednak to, co najbardziej przypadło mi do gustu to fakt, że w tym filmie wszyscy są egoistycznymi draniami, brak jest kryształowych postaci. Ignacio jest tchórzem, który niby kocha swoją żonę, ale nie na tyle, by jej zaufać i nie traktować jej jak własność. Być może jest też sprawcą barbarzyńskiego aktu, ale równie dobrze mógł być także ofiarą. Gonzalo z całą pewnością jest ofiarą. Jednak sprytnie uczynił ze swego cierpienia i cudzego poczucia winy intratny interes. Może oddawać się swojej pasji, a i tak niczego mu nie zabraknie. Jest dwulicowym draniem, który wykorzystuje kobiety w podobny sposób, jak sam był kiedyś wykorzystany. Jest też Zoe, która po całych dniach nic nie robi, żyje w luksusie i się nudzi. Owszem, jej marzenie o byciu matką wydaje się nie do spełnienia, ale to wcale nie usprawiedliwia jej wyborów łóżkowych.
Rzeczą, która najbardziej dziwiła mnie w filmie jest muzyka. Owszem, podobała mi się, ale jednocześnie wydawał mi się zbyt "epicka" jak na dramat psychologiczny zamknięty w czterech ścianach mieszkania.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz