Mother's Day (2010)
Darren Lynn Bousman może kręcić krwawe jatki, ale nikomu tym nie zmydli oczu. Jest straszliwym konserwatystą, a jego filmy są niczym ewangelizacyjne lekcje pisane krwią. Tak było z "Piłami", gdzie uczył nas wartości życia. Tak jest i w przypadku "Mother's Day".
Tym razem uczy nas lekcji macierzyństwa. I jest to lekcja niezbyt politycznie poprawna. Macierzyństwo jest tu nierozerwalnie związane z biologią. Kiedy ciało nas zdradza, reszta nie może funkcjonować prawidłowo. Stąd tytułowa matka musi, z definicji punktu wyjścia, być psychopatką. A że pomysł nie jest Bousmana, tylko jest to remake, nie ma tu większego znaczenia.
Jak i w "Piłach", tak i tu Bousman szczególną uwagę poświęca karaniu grzeszników. Co jednak ciekawe albo większymi grzesznikami są według niego mężczyźni albo też kobiety traktuje ulgowo, tym ostatnim jest bowiem łatwiej przetrwać, a przy tym są bardziej okrutne w pragmatycznym podejściu do sprawy przetrwania.
"Mother's Day" ma też w sobie coś z filozofii tao i pod tym względem przypomina choćby "Cube". Pokazuje, że w ludzkiej naturze nie leży bezruch i to właśnie ten fakt jest przyczyną większości naszych tragedii.
Jako film "Mother's Day" niczym specjalnym się nie wyróżnia. Myślałem, że będzie trochę bardziej krwawy bądź trzymający w napięciu. Lepiej jest z humorem. Do tego podobała mi się gra Rebecci De Mornay.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz