The Dark Knight Rises (2012)
!!! MEGA SPOILERY !!!
Nolan mógłby podać rękę Leni Riefenstahl, a "Mroczny Rycerz powstaje" spokojnie można postawić obok "Triumfu woli". Ja rozumiem intencje reżysera, ale sposób ich prezentacji budzi mój wewnętrzny opór. Ten film byłby przebojem w czasach McCarthy'ego i Hoovera. I pozostaje mi mieć nadzieję, że większość zadowolonych z takiej retoryki nie zauważy tego.
Bo na pierwszym planie trzeci Batman wydaje się rejteradą wobec przesłania "Mrocznego rycerza", gdzie Nolan przekonywał, iż bushowska polityka totalnej inwigilacji i gwałcenia praw obywatelskich jest w pełni uzasadniona stanem wyższej konieczności i walki o wolność. Nolan demaskuje Prawo Denta jako narzędzie terroru, które tylko pozornie daje bezpieczeństwo, a w rzeczywistości rodzi coraz większe podziały. Jak ten – wzięty z życia – gdzie 1% żyje w niewyobrażalnym luksusie, podczas gdy 99% musi jakoś wiązać koniec z końcem. A im większa jest przepaść, tym bardziej prawdopodobne jest, że pojawi się hydra rewolucji, która spróbuje zniszczyć świat uprzywilejowanych i to w taki sposób, by pognębieni nie mieli szans stać się nową rasą panów. Nolan więc oskarża tych, którzy stosują ekstremalne środki, że wychowują sobie jeszcze bardziej ekstremalnych przeciwników.
I wszystko jest cacy, gdyby nie fakt, że jest to zwykły brokat, pod którym kryje się historia inna o 180 stopni. W rzeczywistości Nolan tylko podsyca strach. Ruch 99% zostaje tutaj ubrany w szaty rodem z najgorszego propagandowego filmu ostrzegającego przed komunistyczną rewolucją: motłoch, któremu tylko jedno w głowie – ruina świata. Nolan karmi absurdalny strach konserwatywnych Amerykanów, przez który większość obywateli tego kraju nie ma połowy tych praw, co Europejczycy, ponieważ piętnowane są one jako "socjalizm" (sam Obama ostatnio często nazywany jest socjalistą – oczywiście jako obelga – za sprawą ustawy zdrowotnej). Zamyka tym samym drogę do tego, by uzasadnione obawy wyrażane przez Ruch 99% mogły zostać rozwiane, a problemy rozwiązane.
Film Nolana to także usprawiedliwienie starych rodów finansowych. W osobie Bruce'a Wayne'a zostają oni oczyszczeni z wszelkich win, pokazani jako ci, którzy są sojusznikami Amerykanów poprzez organizacje charytatywne i biznesy, które prowadzą. Bruce nawet bankrutuje, by okazać się jeszcze bliższy ludu. Wrogami są ci, którzy wyrośli w biedzie i dorobili się fortun (jak Talia). To oni są chciwcami, którzy niszczą idealny system kapitalistyczno-wolnorynkowy. Morał z tego jest rzecz jasna prosty: należałoby maluczkim uniemożliwić dorabianie się fortun. Wyjątkiem jest sytuacja, w której wychowamy sobie wiernego sługę nie mającego w głowie nic poza lojalnością (jak Alfred, który dostaje w spadku kasę po Brusie). Oczywiście zawsze też można w sobie bogacza rozkochać. Ta opcja też jest przez Nolana akceptowana.
Od strony wizualnej film oczywiście jest bez zarzutu. O dziwo nawet sam Batman nie wygląda tu już jak eksponat z sex-shopu. Kobieta-Kot jest bardzo dobrym dodatkiem i Anne Hathaway spisała się w tej roli koncertowo. Bardzo spodobał mi się wątek Mirandy/Talii. Ja od początku wiedziałem, kim jest (dopiero po filmie czytając cudze opinie zorientowałem się, że nie jest to dla wszystkich oczywiste). A jednak fajnie pogrywa postacią tak, że w pewnej chwili zacząłem wątpić. Jego Bruce widzi Ra'sa oznajmiającego, że Bane jest jego synem zacząłem myśleć, że twórcy skomplikowali fabułę jeszcze bardziej, niż sobie to wyobrażałem.
Oczywiście koniec końców okazuje się, że jest to tylko "Batman i Robin" tyle że w mrocznym odbiciu. I pewnie dlatego najfajniej wypada w filmie wątek Robina bez Robina. Choć grający go Gordon-Levitt wydał mi się trochę sztywny, zwłaszcza w pierwszych scenach.
Ocena: 7
Nolan mógłby podać rękę Leni Riefenstahl, a "Mroczny Rycerz powstaje" spokojnie można postawić obok "Triumfu woli". Ja rozumiem intencje reżysera, ale sposób ich prezentacji budzi mój wewnętrzny opór. Ten film byłby przebojem w czasach McCarthy'ego i Hoovera. I pozostaje mi mieć nadzieję, że większość zadowolonych z takiej retoryki nie zauważy tego.
Bo na pierwszym planie trzeci Batman wydaje się rejteradą wobec przesłania "Mrocznego rycerza", gdzie Nolan przekonywał, iż bushowska polityka totalnej inwigilacji i gwałcenia praw obywatelskich jest w pełni uzasadniona stanem wyższej konieczności i walki o wolność. Nolan demaskuje Prawo Denta jako narzędzie terroru, które tylko pozornie daje bezpieczeństwo, a w rzeczywistości rodzi coraz większe podziały. Jak ten – wzięty z życia – gdzie 1% żyje w niewyobrażalnym luksusie, podczas gdy 99% musi jakoś wiązać koniec z końcem. A im większa jest przepaść, tym bardziej prawdopodobne jest, że pojawi się hydra rewolucji, która spróbuje zniszczyć świat uprzywilejowanych i to w taki sposób, by pognębieni nie mieli szans stać się nową rasą panów. Nolan więc oskarża tych, którzy stosują ekstremalne środki, że wychowują sobie jeszcze bardziej ekstremalnych przeciwników.
I wszystko jest cacy, gdyby nie fakt, że jest to zwykły brokat, pod którym kryje się historia inna o 180 stopni. W rzeczywistości Nolan tylko podsyca strach. Ruch 99% zostaje tutaj ubrany w szaty rodem z najgorszego propagandowego filmu ostrzegającego przed komunistyczną rewolucją: motłoch, któremu tylko jedno w głowie – ruina świata. Nolan karmi absurdalny strach konserwatywnych Amerykanów, przez który większość obywateli tego kraju nie ma połowy tych praw, co Europejczycy, ponieważ piętnowane są one jako "socjalizm" (sam Obama ostatnio często nazywany jest socjalistą – oczywiście jako obelga – za sprawą ustawy zdrowotnej). Zamyka tym samym drogę do tego, by uzasadnione obawy wyrażane przez Ruch 99% mogły zostać rozwiane, a problemy rozwiązane.
Film Nolana to także usprawiedliwienie starych rodów finansowych. W osobie Bruce'a Wayne'a zostają oni oczyszczeni z wszelkich win, pokazani jako ci, którzy są sojusznikami Amerykanów poprzez organizacje charytatywne i biznesy, które prowadzą. Bruce nawet bankrutuje, by okazać się jeszcze bliższy ludu. Wrogami są ci, którzy wyrośli w biedzie i dorobili się fortun (jak Talia). To oni są chciwcami, którzy niszczą idealny system kapitalistyczno-wolnorynkowy. Morał z tego jest rzecz jasna prosty: należałoby maluczkim uniemożliwić dorabianie się fortun. Wyjątkiem jest sytuacja, w której wychowamy sobie wiernego sługę nie mającego w głowie nic poza lojalnością (jak Alfred, który dostaje w spadku kasę po Brusie). Oczywiście zawsze też można w sobie bogacza rozkochać. Ta opcja też jest przez Nolana akceptowana.
Od strony wizualnej film oczywiście jest bez zarzutu. O dziwo nawet sam Batman nie wygląda tu już jak eksponat z sex-shopu. Kobieta-Kot jest bardzo dobrym dodatkiem i Anne Hathaway spisała się w tej roli koncertowo. Bardzo spodobał mi się wątek Mirandy/Talii. Ja od początku wiedziałem, kim jest (dopiero po filmie czytając cudze opinie zorientowałem się, że nie jest to dla wszystkich oczywiste). A jednak fajnie pogrywa postacią tak, że w pewnej chwili zacząłem wątpić. Jego Bruce widzi Ra'sa oznajmiającego, że Bane jest jego synem zacząłem myśleć, że twórcy skomplikowali fabułę jeszcze bardziej, niż sobie to wyobrażałem.
Oczywiście koniec końców okazuje się, że jest to tylko "Batman i Robin" tyle że w mrocznym odbiciu. I pewnie dlatego najfajniej wypada w filmie wątek Robina bez Robina. Choć grający go Gordon-Levitt wydał mi się trochę sztywny, zwłaszcza w pierwszych scenach.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz