Café de Flore (2011)
Oto opowieść o paradoksie miłości. Z jednej strony jest to siła, która sprawia, że to druga osoba jest najważniejsza, że jej szczęście i dobro liczy się bardziej niż własny dobrobyt. Z drugiej strony jest to siła niezwykle zaborcza, bowiem wymaga, by wolność, jaką zapewniamy drugiej osobie ta wykorzystała w celu wybrania właśnie nas. Kiedy jednak wybiera kogoś innego, wtedy zaczynają się schody. I nagle miłość staje się destrukcyjnym szaleństwem. Zaś muzyka okazuje się medium, idealnym nośnikiem emocji towarzyszących tej paradoksalnej mieszance.
"Café de flore" udaje film bardziej skomplikowany, niż jest w rzeczywistości. To chwilami bywa męczące, zwłaszcza w chwilach, kiedy sytuacje zdają się oczywiste, a jednak reżyser dalej brnie swoim torem, obojętny na to, co rozumie (lub czego nie rozumie) jego widownia. Niemniej jednak jest w nim piękno, cudowne obrazy i muzyczny zestaw, który satysfakcjonuje, choć nie zaskakuje. Po Vallée nie spodziewam się niczego mniej niż genialnego soundtracku. I tym razem mnie nie rozczarował.
Paradis trochę dziwnie wyglądała w czarnych włosach, ale poza tym zagrała lepiej, niż się tego spodziewałem.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz