Eddie: The Sleepwalking Cannibal (2012)


Kolejny z filmów pokazujących twórców jako bezwzględnych drani, którzy w pogoni za kolejnym arcydziełem gotowi są na wszelkie bezeceństwa. Tym razem jednak owe bezeceństwa nie dokonuje sam artysta, ale jego narzędziem jest prosty facet, który po traumatycznych przeżyciach został brutalnym lunatykiem.


"Eddie" spodobał mi się przede wszystkim ze względu na postać artysty, który nie jest ani dobry ani zły. Raczej jest taki i taki i cały czas zmaga się ze swoją własną naturą. Zazdrosny, cierpiący przez fakt, że tylko ekstremalne wydarzenia mogą wywołać u niego inspirację, bywa nieobliczalny. Raz jest potworem bezwzględnie manipulującym naiwnym ale niebezpiecznym we śnie podopiecznym, innym razem sympatycznym, pełnym wyrzutów sumienia facetem. Spodobał mi się również koniec, kiedy odsłonięta zostaje prawdziwa intryga i kiedy okazuje się, że malarz potraktowany został dokładnie tak, jak on traktował Eddiego, był ofiarą jeszcze bardziej bezwzględnych osobników.

Natomiast nigdy nie wpadłoby mi do głowy nazywanie filmu komedią. Jeśli taki był zamysł twórców, to polegli na całej linii.

Ocena: 6

PS. Ci, którzy nie znają "Traviaty" lub "Madame Butterfly" powinni przestać oglądać film przed pojawieniem się napisów końcowych. Bardziej zaspoilerować historii już się nie da.

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)