Killing Them Softly (2012)
Cóż. To chyba było nieuniknione. Po dwóch dobrych filmach Andrew Dominik wpadł na minę i stał się ofiarą własnego sukcesu. Pewnie myślał, że może opowiedzieć każdą historię, w taki sposób, jaki sobie zamarzy. Otóż, jak pokazuje "Zabić, jak to łatwo powiedzieć, nie może.
Nie rozumiem, co się stało. Ale Dominik w niczym tu nie przypomina tego reżysera, który z taką brawurą opowiadał o kryminalnym świecie Australii i stworzył jedną z najpiękniejszych filmowych ballad westernowych. Wygląda raczej, jakby nie czuł się usatysfakcjonowany posiadaniem talentu do opowiadania w ciekawy sposób historii i chciał udowodnić, że ma jeszcze coś mądrego do powiedzenia.
Sama konstrukcja, by gangsterską powiastkę przefiltrować przez polityczną retorykę, była świetnym pomysłem. Recesja dotykająca płatnych zabójców, mafia prowadzona jak korporacja – na tym można było zbudować niezły film. Ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Przemówienia Obamy i Busha zostały źle sklejone. Gdyby były wyłącznie w tle, czy to w radiu czy w telewizorach, byłoby w porządku, ale Dominik przesadza, jakby bał się, że nie zauważymy analogii i przez to popada w irytująca łopatologię.
W całym filmie na uwagę zasługują trzy, może cztery sekwencje jak odlot Russella, czy koniec Markiego. Jest też kilka mastershotów, przy których szczęka opada. Ale nie skleja się to w całość. Co gorsza, te świetne fragmenty podkreślają tylko miałkość całej reszty, zamiast maskować wady uwypuklając je po stokroć.
Plusem filmu jest za to Scoot McNairy. Był jakby z innej bajki, odstawał (w pozytywnym sensie) od reszty tak, że trudno było od niego oderwać wzrok. Widziałem już go w kilku filmach, a jednak dopiero teraz zrobił na mnie wrażenie. Fajni byli też Mendelsohn i Pitt, ale nie aż tak jak McNairy.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz