La virgen de los sicarios (2000)


Barbet Schroeder nigdy nie należał do moich ulubionych reżyserów, ale i tak słabość "La virgen de los sicarios" zaskoczyła mnie. Choć trzeba przyznać, że ambicje miał reżyser naprawdę ogromne.


Ten film przez znaczną swoją część jest podróżą po Medellín jakim pozostało po śmierci Pablo Escobara. Oprowadza nas po nim pisarz-gaduła, który twierdzi, że chce się zabić, ale kiedy przychodzi do czynów, to giną wszyscy wokół niego, ale nie on sam. Obraz, jaki roztacza przed nami reżyser, jest przerażający. Medellín to przedsionek Piekła. Życie jest tu tanie jak barszcz, śmierć powszechna jak słońce latem, kościoły to przybytki narkomanów i zabójców. W tym mieście nawet miłość jest uzależnieniem, a myślącym osobom pozostaje tylko wieczne narzekanie i wytykanie palcami zmian i procesów rozkładu.

"La virgen de los sicarios" mogło się udać, ale wyłącznie z mistrzami w rolach głównych. Niestety ani Germán Jaramillo ani Anderson Ballesteros do pierwszej czy drugiej ligi aktorskiej nie należą. Stąd ich monologi, na których zbudowany jest film, wypadają strasznie sztucznie i mało przekonująco. Jaramillo jest irytujący, a Ballestaros żenujący. Do tego pod koniec reżyser wprowadza "wizje". Niszczy to i tak już nadwątloną konstrukcję tak, że niewiele z niej koniec końców zostaje.

Ocena: 4

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)