Take Shelter (2011)
Niesamowity film. Można go odczytywać jako skromny dramat jednostki popadającej w szaleństwo i dobrze zdającej sobie z tego sprawę. Można też patrzeć na film jak na historię o współczesnym Noem. A tak naprawdę nie należy oddzielać tych dwóch spraw, bo, jak mistrzowsko pokazał Jeff Nichols, jedno wcale nie wyklucza drugiego.
Trochę żal mi Michaela Shannona, bo niestety został zaszufladkowany. Ale granie szaleńców wychodzi mu naprawdę znakomicie. Jego Curtis to postać tak skomplikowana, że aż trudno uwierzyć, że jednemu aktorowi udało się ją aż tak dobrze oddać we wszystkich jej niuansach. Ten obezwładniający go strach, że być może jest na tej samej drodze, co jego matka zamknięta w wariatkowie. Ale jeszcze większy strach czuje przed tym, co jego sny zapowiadają. Tę dwoistość natury najlepiej oddaje scena (słusznie) usunięta z ostatecznej wersji, gdzie na pytanie, dlaczego buduje schron, choć przecież nie wierzy w swoje sny, odpowiada, że bezpieczny zawsze ubezpieczony.
"Take Shelter" jest przejmującym obrazem osobistej apokalipsy, jaką jest szaleństwo (lub sama obawa, że popada się w obłęd). Sugestywność, z jaką udało się oddać zmagania Curtisa, naprawdę poraża. Film zachodzi za skórę i nie daje o sobie zapomnieć. Jest to również opowieść o tym, jak daleko zaszliśmy na drodze separacji życia codziennego od religii. Świat nie jest już holistyczną przestrzenią, gdzie komunikacja może przebiegać na wielu torach jednocześnie. Curtis mógłby być prorokiem, ale nie podejmuje się tej roli, ograniczając się jedynie do szukania sposobu na zabezpieczenie własnej rodziny. A i to robi z niepełnym przekonaniem. Czy świat (a może Bóg) próbuje mu coś powiedzieć? Czy szaleństwo jest naprawdę chorobą, a może wyłącznie dowodem na większą wrażliwość na otaczający nas świat?
"Take Shelter" to zdecydowanie jeden z najciekawszych obrazów apokaliptycznych, jakie miałem okazję ostatnio obejrzeć. Jeff Nichols zdecydowanie wyrasta na reżysera, na którego trzeba mieć baczenie.
Ocena: 9
Zgadzam się, interesujący film, niepokojący, bardzo niejednoznaczny, od początku do końca. Shannon rewelacja, nie ma co więcej gadać.
OdpowiedzUsuńTeraz mam większą motywację, żeby obejrzeć jego debiut, który jak dotąd zbierał u mnie kurz na półce
OdpowiedzUsuńAż sprawdziłam. Chodzi o Angel Street?
OdpowiedzUsuńNie. "Shotgun Stories", też z Michaelem Shannonem. Kupiłem to dawno temu na DVD, ale jak wiele płyt na razie leży i czeka na lepsze czasy.
OdpowiedzUsuńAcha, chodziło o debiut reżysera. :)
UsuńAno :) Shannona już na tyle znam, że w zasadzie teraz szukałbym go raczej w innym repertuarze niż tylko szaleńców
UsuńWidziałem, widziałem, widziaaaaaaałem! Wcześniej niż Ty. A to mi się zdarza rzadko :) A film dobry. 9 bym nie dał, ale jest wart obejrzenia.
OdpowiedzUsuńZwlekałem z obejrzeniem, sam nie wiem dlaczego. Ale pewnie takich filmów, które widziałeś przede mną znalazłoby się więcej :)
Usuń