The Music Never Stopped (2011)

Życie to jedno wielkie pasmo głupstw, jakie popełniamy, święcie wierząc, że mamy rację. Uczymy się z tym żyć. Zabarwiamy wspomnienia na różowo lub zapobiegliwie zamykamy je tak głęboko, byśmy do nich nie docierali. I tylko z perspektywy czasu widać, jak wiele straciliśmy i jak blisko byliśmy porozumienia. Jeśli mamy szczęście, możemy choć przez chwilę nadrobić stracony czas. Ale nie możemy cofnąć się do przeszłości i przeżyć życie jeszcze raz, lepiej.


Henry był kochającym ojcem, który zaszczepił w swoim synu miłość do muzyki. Póki Gabriel był dzieckiem, ich więź wydawała się niezniszczalna. Ale potem zaczął dorastać. To były czasy hipisowskiej kontrkultury i wojny w Wietnamie. Gabriel odkrył i zakochał się w innej muzyce: Beatlesach, Bobie Dylanie, a przede wszystkim Grateful Dead. Henry nie rozumiał tej muzyki. Nić porozumienia między nim a synem została przerwana. Henry poczuł się zdradzony. I tak doszło do feralnego wieczoru, kiedy wszystko się zmieniło, kiedy widzieli się po raz ostatni.

20 lat później ponownie się spotkali. I cóż to było za wydarzenie! Gabriel z guzem mózgu utracił pamięć i zdolność do zapamiętywania. Odzyskany syn, został stracony nieodwracalnie. I wtedy pojawiła się ona – muzyka. Tylko ulubione piosenki pozwalały Gabrielowi cofnąć się w czasie, do chwil, które na zawsze z nimi powiązał w głowie. Henry próbując nawiązać więź z synem, musiał zrobić to, czego nie był w stanie uczynić 20 lat wcześniej: zrozumieć muzykę Gabriela. To była najtrudniejsza rzecz, jaką zrobił w życiu, a przecież okazała się tak prosta. Nagle odkrył w synu to, co powinien wiedzieć wiele lat temu. We wspomnieniach Gabriela ujrzał też siebie samego, ale nie jako troskliwego ojca, ale jako osobę naciskającą i wkraczającą w życie syna w najmniej odpowiednich momentach. I wraz z Henrym my też mamy okazję zrozumieć, jak drobnostki kształtują nasz los po wsze czasy.

Szczerze mówiąc, nie wiem, co się stało. Po film sięgnąłem tylko dlatego, że zagrał w nim J.K. Simmons. Nie spodziewałem się po nim wiele. Ot, miała to być kolejna niezależna produkcja, do tego inspirowana prawdziwą historią. Jednym słowem: standard. I rzeczywiście realizacyjnie "Muzyka jest wieczna" niczym szczególnym się nie wyróżnia. Nie ma tu popisów aktorskich. Nie oszałamiają widza zdjęcia, montaż czy kostiumy. Scenariusz jest solidny, ale nic ponad to. Podobnie z reżyserią. A jednak film mnie po prostu zmiażdżył. Chyba od czasu "Sekretnego życia Szekspira i Victora Hugo" żaden obraz w kinie aż tak mocno mnie nie poruszył. Ta opowieść o czasie, życiu, miłości do muzyki i miłości do syna/ojca przeniknęła mnie na wskroś i poraziła aż do jądra mej duszy. Nie pozostaje mi nic, jak tylko być wdzięcznym Jimowi Kohlbergowi za to niezwykłe przeżycie.

Ocena: 10

Komentarze

  1. Mam Cinemax! I tak przeglądając program tego kanału zastanawiałam się, co też to za film ta "Muzyka jest wieczna" A tu proszę, od razu mam recenzję i to jakże pozytywną. Na pewno zobaczę, żeby przekonać się o moim "fajowskim" :) podejściu do muzyki moich dzieci. Nigdy nie wybrzydzałam, nie zamykałam odbiorników, wręcz przeciwnie z wielką przyjemnością słuchałam tego co one i zarażałam się ich pasją. I nie robiłam tego absolutnie na siłe, żeby się im podlizać. Tak było z Metallicą, Rammsteinem i innymi. Oczywiście nie wszystkie kompozycje mi bezkrytycznie podchodziły, ale w końcu miałam wybór.
    Zresztą dzieci też chętnie słuchały naszej, rodziców muzyki (np. Lynyrd Skynyrd).
    Film wydaje się z twoejgo opisu bardzo interesujący - rola muzyki w budowaniu pokoleniowych więzi, raczej częściej zamiast budowania mamy do czynienia z burzeniem. brakiem porozumienia na tym tle, wynikającym często ze złej woli, albo lenistwa, najczęściej rodziców. Wbrew pozorom, to bardzo istotna kwestia. Każda międzypokoleniowa płaszczyzna porozumienia jest bezcenna.
    Fajny przykład w tym temacie, jest początek "Funny Games" wersja pierwotna. Jedzie sobie rodzinka na wakacje i słucha arii operowych, wszyscy szczęśliwi, nagle wkracza jakiś death metal - prawdziwy hard core, tego nawet moje uszy nie wytrzymują, ład zostaje zburzony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekaw jestem, co powiesz po obejrzeniu filmu. Mam nadzieję, że ci się spodoba.

    Ps. A co do death metal, to nie wiem dlaczego, ale na mnie zawsze działał usypiająco. Jak nie mogłem zasnąć, to puszczałem sobie parę kawałków i voila, sen przychodził niemal natychmiast :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczyłam. Zdecydowanie - pochwała psychoterapii w neurologii, tzn. leczeniu schorzeń neurologicznych. Niestety, nie zostałam zmiażdżona tak jak Ty. I tak sobie, myśle, jak wielki wpływ na ocenę filmow przez widza mają wpływ czynniki pozafilmowe. Bo tak jak piszesz, obiektywnie patrząc nie było w tym filmie niczego wielkiego, żadnej wielkiej kreacji, urzekających zdjęć, trzymającej w napięciu fabuły itp. a jednak twoja dusza została zmiażdżona. A moja nie. :)
      Film uważam za ciekawy ze względu na oryginalny temat, właśnie zalet muzykoterapii. Być może kiedyś odkryje się podobny duży wpływ na odkrywanie pokladów pamięci roli zapachów. Ja tak mam, i chyba nie jestem jakimś wyjątkiem, że właśnie zapachy przywołują wspomnienia.

      Dobrze pokazano rozdźwięk międzypokoleniowy w latach 60-tych Ameryki, wynikający na tle różnic w poglądach na wojnę w Wietnamie. Tu ojciec był jej zwolennikiem, a syn nie. Muzyka była jednym z pól przejawów buntu.

      Pięknie ukazany powrót syna na łono rodziny, w bardzo naturalny sposób, choć w nienaturalnych za bardzo okoliczność. Na miłość, także ojcowsko-synowską na jej okazanie, jak widać, nigdy nie jest za późno.
      A swoją drogą, nie odzywać się do rodziców, nie dawać znaku zycia, przez 20 lat, to jakiś koszmar. Pomyślec, że gdyby nie choroba syna, dalej by nie znali drogi do siebie? Smutne. Może dlatego, że syn nie założyl rodziny, nie miał swoich dzieci, nie dowiedział się co czuł jego ojciec..
      Ja oceniłabym film na dobry, ciekawy, ale nie arcydzieło.


      " Jak nie mogłem zasnąć, to puszczałem sobie parę kawałków i voila, sen przychodził niemal natychmiast"
      - No tak, tak czułam - dziecko szatana. 0)

      Usuń
    2. Zapewne masz rację, że o odbiorze tego filmu decydują czynniki pozafilmowe. Cieszę się przynajmniej z tego, że film ci się spodobał, a nie odrzucił cię jako nudny.

      Ja sobie jestem w stanie wyobrazić brak kontaktu przez 20 lat. Kiedy minął gniew, została duma, która nie pozwalała mu się odezwać, zwłaszcza że skończył jako bezdomny, więc mógł się obawiać, że ojciec przyjmie go triumfując, że miał rację, a syn nie.

      W ogóle film ma bardzo fajną ścieżkę muzyczną. Ciekaw jestem ile kasy na nią wybulili. Choć Grateful Dead to dostało tu taką reklamę, że chyba za darmo oddali piosenki.

      Usuń
    3. Ja też mogę sobie wyobrazić brak kontaktu między rodzicami i dziećmi przez 20 lat. Tak jak piszesz, ze strony syna gniew, duma, żal i rozczarowanie, że w sumie błahostka (brak synowskiej subordynacji) była w stanie sprawić, że ojciec wygonił go z domu. Z drugiej strony, a bo to raz porywczy ojcowie czy matki wygadują głupoty w nerwach? Szkoda, że w swej mlodzienczej zapalczywości nie wziął na drugę szalę tych wspanialych chwil, jakie przeżył z ojcem, na przyklad na grobie wujka. I nie zrobił tego, przez całe następne 20 lat. To mi jest trudno pojąć, ale cóż, nie jestem facetem. I, pomijając dumę, honor, ambicję, żeby przez 20 lat nie pojawiła się u Gabriela tęsknota, chęć zrozumienia i wybaczenia ojcowskiej głupoty, zbyt łatwo przyszło mu skreslanie całego, całkiem przecież fajnego dzieicństwa, z powodu jednego incydentu. Żyć 20 lat i tak kompletnie nie zmądrzeć nawet od swego ojca. To jest koszmar. Ale pewnie tak to już bywa, że duma, miłość własna, ambicja sa silniejsze, pokonują miłość do drugiej osoby, nawet do rodziców (i na odwrót - bo przecież ileż urażonych rodziców nie dązy do wybaczenia błedów swym dzieciom) - stąd tyle samotności.

      Tak muzyka rzeczywiście fajna. Mnie akurat Grateful Dead był (bo ostatnio już o nim slyszałam, ale nie zachwyciłam się) mniej znany, ale z przyjemnością posluchałam mlodego Dylana, gdy jeszcze dysponował dobrym głosem. :)
      Być może zespół wystąpił za reklamę, nie są już młodzi i raczej w erze schyłkowej. Ale może się mylę. :)

      Usuń
    4. Też mi się film spodobał :)
      Ale co do tych 20 lat. W praktyce mogło być ich sporo mniej, bo nowotwór rozwijać musiał się do tych rozmiarów ładnych parę lat.
      A przecież im był większy, tym większe problemy z pamięcią i normalnym funkcjonowaniem.
      Być może to on był też przyczyną bezdomności syna jak i niemożności nawiązania kontaktu z rodzicami po paru latach, gdy już ochłonął.

      Usuń
    5. I więcej osób polubi ten film, tym lepiej :)

      A co do tych 20 lat, to trudno spekulować, co się działo. Niektóry guzy rosną powoli. Ale nie jest też powiedziane, kiedy się pojawił. A co do bezdomności to pewnie był to splot wielu czynników i niezagojonych ran i rosnącego guza, który pewnie tylko utrudniał radzenie sobie z emocjami.

      Usuń

Prześlij komentarz

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)