The Host (2013)
Ciekaw jestem na ile dokłada jest to adaptacja prozy Stephenie Meyer. Jeśli jest to wierna kopia, to muszę powiedzieć, że jestem zdumiony. Mormońska autorka, a tak jawnie chwali związki partnerskie. Bo też jak inaczej tłumaczyć romans chłopaka z luminescencyjnym kosmicznym pełzakiem. To jest związek tak nienormalny, że potrzebuje ludzkiego pośrednika, by mogło dojść do fizycznego zbliżenia (które co prawda w filmie ogranicza się jedynie do pocałunku, ale łatwo sobie wyobrazić, że na tym się nie kończyło). Jest to całkowicie sprzeczne z mormońską nauką społeczną, która należy do najbardziej konserwatywnych w świecie szeroko pojmowanego chrześcijaństwa. Jeszcze nie tak dawno temu mormon mógł zostać wyrzucony ze zboru wiernych za związek międzyrasowy. Obecnie zaś są najbardziej aktywnymi przeciwnikami małżeństw homoseksualnych. Dlatego też kazanie o tolerancji, akceptacji i miłości jako wartości wyżej cenionej niż rasa i pochodzenie, brzmi tu bardzo, ale to bardzo fałszywie.
Zresztą cały film jest straszliwie niekonsekwentnie prowadzony. Cały czas mamy kazania dotyczące świętości życia, a jednocześnie co chwilę któryś z bohaterów radośnie popełnia samobójstwo. Zresztą wszyscy tu mają na bakier z logiką. Motywacje głównych bohaterów są niejasne (delikatnie mówiąc), zachowania i decyzje co chwile przeczą temu, co słyszeliśmy i widzieliśmy pięć minut wcześniej. Zaś dialogi to już szczyt absurdu.
Mam nieodparte wrażenie, że Niccol nakręcił ten film jako karę dla tych wszystkich, którzy narzekali, że seria "Zmierzch" jest słaba. Jeśli chciał udowodnić, że można zrobić gorszą rzecz, to odniósł pełen sukces. Od czasu "Czarnego słońca" nie widziałem w kinie czegoś tak potwornie głupiego (choć w międzyczasie postawiłem dwie inne jedynki "Kowbojom i obcym" oraz "Margaret", ale po "Intruzie" powinienem im chyba podnieść notę).
Ocena: 1
Zresztą cały film jest straszliwie niekonsekwentnie prowadzony. Cały czas mamy kazania dotyczące świętości życia, a jednocześnie co chwilę któryś z bohaterów radośnie popełnia samobójstwo. Zresztą wszyscy tu mają na bakier z logiką. Motywacje głównych bohaterów są niejasne (delikatnie mówiąc), zachowania i decyzje co chwile przeczą temu, co słyszeliśmy i widzieliśmy pięć minut wcześniej. Zaś dialogi to już szczyt absurdu.
Mam nieodparte wrażenie, że Niccol nakręcił ten film jako karę dla tych wszystkich, którzy narzekali, że seria "Zmierzch" jest słaba. Jeśli chciał udowodnić, że można zrobić gorszą rzecz, to odniósł pełen sukces. Od czasu "Czarnego słońca" nie widziałem w kinie czegoś tak potwornie głupiego (choć w międzyczasie postawiłem dwie inne jedynki "Kowbojom i obcym" oraz "Margaret", ale po "Intruzie" powinienem im chyba podnieść notę).
Ocena: 1
Komentarze
Prześlij komentarz