Elysium (2013)
Neill Blomkamp podtrzymuje moją wiarę w kinowe SF. Po raz drugi pokazał, że fantastyka to coś więcej niż tylko widowisko, to również ciekawa historia, która jest zwierciadłem odbijającym jak najbardziej współczesne problemy. Science fiction (w literaturze) w swojej najlepszej postaci zawsze mówiło o teraźniejszości, konsekwencjach niesprawiedliwości i ignorancji. Blomkamp pozostał temu wiery i tak jak w "Dystrykcie 9", tak i tym razem głośno mówi o tym, co boli zdecydowaną większość mieszkańców naszego globu.
Blomkamp bardzo świadomie czyni z siebie trybuna ludu. Przemawia głosem ludzi z krajów rozwijających się i Trzeciego Świata. Pokazuje rzeczywistość slumsów rozprzestrzeniających się niczym grzyby w cieniu luksusów dla wybranych. Odsłania bezwzględną tyranię, która z jednej strony każe za najdrobniejsze przewinienia, a z drugiej bez skrupułów wyzyskuje pracowników nie dając nadziei na lepsze jutro. Kiedy opowiada o braku dostępu do najnowszych zdobyczy medycyny, to choć ubiera to w futurystyczne szaty, każdy mieszkaniec Ziemi, który musiał zrezygnować z drogich leków, który nie ma dostępu do tanich zamienników, bo te uznawane są za nielegalne, będzie dokładnie wiedział, o czym jest mowa. "Elizjum" jest manifestem pokrzywdzonych i ciemiężonych, wyrazem ich oburzenia i nadziei na lepsze jutro. To film rewolucyjny, a przez to oczywiście demagogiczny i naiwny. Raj, za którym się opowiada, nie zaistnienie, ale to wcale nie znaczy, że nie powinniśmy o nim marzyć.
Ale "Elizjum" to także porządny kawał kina rozrywkowego. Nie jest tak efekciarski, jak "Iron Man 3" czy "Człowiek ze stali", ale to wcale nie należy traktować jako wadę. Zamiast rozdymania się na wszystkie strony, Blomkamp konsekwentnie prowadzi narrację, mocno kontrastując naturalistycznie ukazane slumsy ze sterylnym pięknem futurystycznej wizji kosmicznej Arkadii. Reżyser nie epatuje przemocą, ale też od niej nie stroni. Kiedy dochodzi do walki, nie ucieka przed brutalnością i w paru miejscach pokazuje widzom rzeczy, których nie powstydziłby się nawet najlepszy ze slasherów.
Plusem filmu są też aktorzy. Przede wszystkim Sharlto Copley, jako psychopatyczny czarny charakter. Sądząc po tym, co tu pokazał, świetnie sprawdziłby się w roli przeciwnika Schwarzenegger-terminatora. Spodobała mi się też Jodie Foster. Jej postać sekretarza obrony została świetnie stworzona. Z jednej strony jest zimną suką, która bezwzględnie rozprawia się ze wszystkim, co uznaje za zagrożenie. Z drugiej strony jest przynajmniej całkowicie szczera, a przez to bardziej godna szacunku od chociażby prezydenta, który woli się chronić za prawami człowieka, ale tak naprawdę jest równie zagorzałym zwolennikiem segregacji.
Ocena: 8
Blomkamp bardzo świadomie czyni z siebie trybuna ludu. Przemawia głosem ludzi z krajów rozwijających się i Trzeciego Świata. Pokazuje rzeczywistość slumsów rozprzestrzeniających się niczym grzyby w cieniu luksusów dla wybranych. Odsłania bezwzględną tyranię, która z jednej strony każe za najdrobniejsze przewinienia, a z drugiej bez skrupułów wyzyskuje pracowników nie dając nadziei na lepsze jutro. Kiedy opowiada o braku dostępu do najnowszych zdobyczy medycyny, to choć ubiera to w futurystyczne szaty, każdy mieszkaniec Ziemi, który musiał zrezygnować z drogich leków, który nie ma dostępu do tanich zamienników, bo te uznawane są za nielegalne, będzie dokładnie wiedział, o czym jest mowa. "Elizjum" jest manifestem pokrzywdzonych i ciemiężonych, wyrazem ich oburzenia i nadziei na lepsze jutro. To film rewolucyjny, a przez to oczywiście demagogiczny i naiwny. Raj, za którym się opowiada, nie zaistnienie, ale to wcale nie znaczy, że nie powinniśmy o nim marzyć.
Ale "Elizjum" to także porządny kawał kina rozrywkowego. Nie jest tak efekciarski, jak "Iron Man 3" czy "Człowiek ze stali", ale to wcale nie należy traktować jako wadę. Zamiast rozdymania się na wszystkie strony, Blomkamp konsekwentnie prowadzi narrację, mocno kontrastując naturalistycznie ukazane slumsy ze sterylnym pięknem futurystycznej wizji kosmicznej Arkadii. Reżyser nie epatuje przemocą, ale też od niej nie stroni. Kiedy dochodzi do walki, nie ucieka przed brutalnością i w paru miejscach pokazuje widzom rzeczy, których nie powstydziłby się nawet najlepszy ze slasherów.
Plusem filmu są też aktorzy. Przede wszystkim Sharlto Copley, jako psychopatyczny czarny charakter. Sądząc po tym, co tu pokazał, świetnie sprawdziłby się w roli przeciwnika Schwarzenegger-terminatora. Spodobała mi się też Jodie Foster. Jej postać sekretarza obrony została świetnie stworzona. Z jednej strony jest zimną suką, która bezwzględnie rozprawia się ze wszystkim, co uznaje za zagrożenie. Z drugiej strony jest przynajmniej całkowicie szczera, a przez to bardziej godna szacunku od chociażby prezydenta, który woli się chronić za prawami człowieka, ale tak naprawdę jest równie zagorzałym zwolennikiem segregacji.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz