W imię... (2013)
SPOILERY
Szczerze? To nie mam zielonego pojęcia, o czym jest "W imię...". No może poza morałem, który najwyraźniej brzmi tak: tylko pedały kończą seminarium. Jak jesteś hetero, to cię z seminarium (i gejostwa) wybawi kobieta. A może i to nie? No bo w końcu pożegnalny uścisk Adama i Michała jest dwuznaczny (przynajmniej dla mnie). Czy jest to uścisk wynikający z poczucia winy Michała? A może w ten sposób daje Adamowi znać, że są jednacy, tylko że Michał jest głębiej zakonspirowany?
W filmie brakuje mi historii. Zamiast tego jest aż za wiele pomysłów na fajne historie. Każda z nich jest wrzucona sobie, a muzom i nie bardzo wiadomo, po co tam jest. Jak choćby postać brata Dyni, od którego film się zaczyna i który gdzieś chyłkiem przemyka przez drugi plan. Albo też postać Blondyna, która przez chwilę wydawało się, że będzie stanowić ciekawą śrubę w głównym wątku miłosnym, stanowiąc wyzwanie/przeszkodę. Jednak tak naprawdę bez Blondyna film nic by nie stracił. I jest w końcu główna historia miłosna, która rozpisana została na sześć, siedem scen i to wszystko. Bardzo chciałem zaangażować się w ich romans, poznać ich jako ludzi, ale w tym filmie nie jest to możliwe. Wszystko rozgrywa się tu na płaszczyźnie symbolicznej (aż za bardzo podkreślaną przez chrystusowy image Kościukiewicza/Dyni)
Mam też problem z tak chwaloną powszechnie odwagą reżyserki. Ja jej w ogóle nie widzę. Wręcz przeciwnie, w oczy rzucały mi się usilne starania zamaskowania gejowskiego tematu głównego. Stąd otoczony on zostaje wszelkiej maści plagami (alkoholizm, samobójstwo, aluzje do oszukańczej polityki kościoła). Szumowska robi wszystko, by pokazać, że to nie jest film o dwóch mężczyznach, którzy w dziwnych okolicznościach przyrody odnaleźli się, lecz że jest to film Ważny, Artystyczny, poruszający Tematy.
Za to "W imię..." ma absolutnie zachwycające zdjęcia. Skoro w Gdyni film przegrał, to zwycięska "Ida" musi być naprawdę nie z tej Ziemi. Ja bowiem już od bardzo dawna nie widziałem takich zdjęć w polskim kinie. Co prawda są one niespójne. Raz zbytnio inscenizowane, innym razem mocno "surowe". Ale to już jest raczej wina reżyserki, która miota się pomiędzy różnymi formami estetycznymi. Podobali mi się też aktorzy: Chyra, Kościukiewicz, a nawet Schuchardt (który raczej pokazuje potencjał, bo nie za bardzo ma co grać). Role przypisano im trochę zbyt oczywiste, ale grają je w sposób zaskakująco naturalny.
Ocena: 6
Szczerze? To nie mam zielonego pojęcia, o czym jest "W imię...". No może poza morałem, który najwyraźniej brzmi tak: tylko pedały kończą seminarium. Jak jesteś hetero, to cię z seminarium (i gejostwa) wybawi kobieta. A może i to nie? No bo w końcu pożegnalny uścisk Adama i Michała jest dwuznaczny (przynajmniej dla mnie). Czy jest to uścisk wynikający z poczucia winy Michała? A może w ten sposób daje Adamowi znać, że są jednacy, tylko że Michał jest głębiej zakonspirowany?
W filmie brakuje mi historii. Zamiast tego jest aż za wiele pomysłów na fajne historie. Każda z nich jest wrzucona sobie, a muzom i nie bardzo wiadomo, po co tam jest. Jak choćby postać brata Dyni, od którego film się zaczyna i który gdzieś chyłkiem przemyka przez drugi plan. Albo też postać Blondyna, która przez chwilę wydawało się, że będzie stanowić ciekawą śrubę w głównym wątku miłosnym, stanowiąc wyzwanie/przeszkodę. Jednak tak naprawdę bez Blondyna film nic by nie stracił. I jest w końcu główna historia miłosna, która rozpisana została na sześć, siedem scen i to wszystko. Bardzo chciałem zaangażować się w ich romans, poznać ich jako ludzi, ale w tym filmie nie jest to możliwe. Wszystko rozgrywa się tu na płaszczyźnie symbolicznej (aż za bardzo podkreślaną przez chrystusowy image Kościukiewicza/Dyni)
Mam też problem z tak chwaloną powszechnie odwagą reżyserki. Ja jej w ogóle nie widzę. Wręcz przeciwnie, w oczy rzucały mi się usilne starania zamaskowania gejowskiego tematu głównego. Stąd otoczony on zostaje wszelkiej maści plagami (alkoholizm, samobójstwo, aluzje do oszukańczej polityki kościoła). Szumowska robi wszystko, by pokazać, że to nie jest film o dwóch mężczyznach, którzy w dziwnych okolicznościach przyrody odnaleźli się, lecz że jest to film Ważny, Artystyczny, poruszający Tematy.
Za to "W imię..." ma absolutnie zachwycające zdjęcia. Skoro w Gdyni film przegrał, to zwycięska "Ida" musi być naprawdę nie z tej Ziemi. Ja bowiem już od bardzo dawna nie widziałem takich zdjęć w polskim kinie. Co prawda są one niespójne. Raz zbytnio inscenizowane, innym razem mocno "surowe". Ale to już jest raczej wina reżyserki, która miota się pomiędzy różnymi formami estetycznymi. Podobali mi się też aktorzy: Chyra, Kościukiewicz, a nawet Schuchardt (który raczej pokazuje potencjał, bo nie za bardzo ma co grać). Role przypisano im trochę zbyt oczywiste, ale grają je w sposób zaskakująco naturalny.
Ocena: 6
Też nie rozumiem tego piania o odwadze aktorki, skoro temat homoseksualizmu księzy jest już od dłuższego czasu niemal codziennie wałkowany w mediach. Chociaż... trzeba przyznać, że jak do tej pory, to chyba jednak nikt nie zrobił w Polsce na ten temat filmu. co prawda, piszesz, że nieco nieśmiało jest on poruszony i zakamuflowany innymi przypadłościami czy sensacjami, to jednak nie zmienia to faktu, że głównym bohaterem w polskim katolickim kraju (ile to procent " 96%? , ha, ha) jest ksiądz jest zorientowany homoseksualnie.
OdpowiedzUsuńOczywiście "w imię" jest w moich filmowych planach, a jakżeby inaczej. Wszak Małgośkę lubię i zawsze coś tam u niej fajnego znajduję.
Cieszę się, że Chyra się spodobał i Kościukiewicz i Schuchardt, ktorego polubiłam od pierwszego wejrzenia, w "Chrzcie".
Ja tam bym wolał, żeby reżyserka skupiła się na jednym temacie i go trochę pogrążyła, może nie w aspekcie socjo-politycznym, ale osobistym. "W imię..." za dużo jest niepotrzebnego mędrkowania.
OdpowiedzUsuńZa to aktorsko zrobił na mnie spore pozytywne wrażenie. Dawno w polskim filmie nie widziałem tak naturalnej gry.
"Dawno w polskim filmie nie widziałem tak naturalnej gry." piszesz. Może za mało polskich filmów oglądasz? :)
OdpowiedzUsuńCo do skupienia się na jednym temacie - Małgośka twierdzi, że ten film jest przede wszystkim o tęsknocie. Tęsknocie jak mniemam za bliskością, której żadne zakazy i nakazy nie potrafią stłumić, a celibat jeszcze bardziej ją nasila i deprawuje księży, która różnie skutkuje, może stąd ten może pozorny brak skupienia. Dobra, koniec mojego gdybania, muszę szybko zobaczyć ten film.
A że przy okazji, reżyserka nadmienia o oszukańczej polityce kościoła, nie dziwię się - to wrzód, który ciągle boli i ciągle się ślimaczy i nie można o nim zapomnieć. Trzeba o nim przypominać, póki kościoł nie pozbędzie się pychy i zacznie się bic w piersi, żałować za grzechy i prosić o przebaczenie. Dobrze, że nie wplotła wątków pedofilskich.
przed chwilą przeczytałam, że niektórzy Polacy mają pretensje do mojego ulubionego Olgierda Łukaszewicza, że zagrał w tak plugawym fimie, atakującym niewinny kościół. Głupota, hipokryzja niektórych katolików sięga zenitu.
Za dużo polskich filmów oglądam. W tym miesiącu już trzy (!) i tylko "W imię..." trzyma jakiś tam poziom
UsuńA "Małgośka" może sobie mówić co chce, takie prawo twórcy, mnie to jednak guzik obchodzi. Po to prezentuje dzieło, żeby mówiło samo za siebie. Jeśli twórca musi/chce je tłumaczyć, nadawać mu kontekst, to albo jest niepewny swego albo przyznaje się do porażki.
Spokojnie, Wiesz, cytując Małgośkę, nie robię tego po to by kogokolwiek od razu obligować, do postrzegania filmy wg jej pobożnych życzeń. Czasem dzieło daje się interpretować na różne sposoby, albo każdy znajduje w to coś nim wg jego potrzeb czy doświadczeń. Nie wszyscy czują i widzą jednakowo. Mam wrażenie, że ona się nigdzie nie tłumaczy ani nie objaśnia swego filmu - po prostu odpowiada na zadawane jej przez dziennikarzy pytania. A zresztą, ci ja się tu produkuję, filmu jeszcze nie widziałam, zobaczymy co powiem, gdy zobaczę. Ale cieszy, że jednak film Małgośki oceniasz jako trzymający jakiś poziom. :)
OdpowiedzUsuńGrrr, nie rozumiem tej mody do zdrabniania przez polskich reżyserów swoich imion. "Małgośka" brzmi jakoś tak dziwnie.
OdpowiedzUsuńTaa, to jest drażniące. Podobnie jak Wojtek Smarzowski. Strasznie głupia moda. Tacy reżyserzy nie muszą sobie zaskarbiać sympatii widzów tego rodzaju chwytami. Ja nie chcę się z nimi kumplować. Wolałabym ich podziwiać, co nie jest mi niestety dane w przypadku Wojtka, pana rezysera z toporem (widziałeś tę pretensjonalną okładkę?).
OdpowiedzUsuńtylko o niej słyszałem, jakimś cudem mnie ominęła
OdpowiedzUsuńPowiem ci, że celnie opisałeś to co czułam podczas filmu, niestety, jakoś trudno mi to było tak krótko i trafnie ubrać to w słowa Zgadzam się co do joty, chaos, miotanie się po tematach, brak skupienia, po twojej opinii utwierdzam się, jak bardzo zmarnowano potencjał tego filmu. Otworzyłeś mi oczy na postać Michała, jego uścisk był dla mnie niezrozumiały, poczytywałam go za fałszywość i hipokryzję przyjaciela, taki Judasz. Podoba mi się też twoja interpretacja. Skojarzenia z Jezusem też miałam (Kościukiewicz), ale były one dla mnie kompletnie nieuzasadnione i bez sensu. Postać chorego umysłowo brata - ni z gruszki ni z pietruszki, niespełniona obietnica jakiegoś wątku, który okazał się być tylko czczym ozdobnikiem
OdpowiedzUsuńNie bez przyczyny zwróciłeś moją uwagę na filmwebie jako jeden z niewielu, kto wie, czy nie jedyny, recenzent wart uwagi. Taki mały komplemencik na dobranoc, na pewno nie czczy, o nie!
babka filmowa
Jedyne, co mnie pociesza to myśl, że po prostu takie filmy musimy sobie wyrzucić z systemu, że po nich zamiast na Ideach i Problemach reżyserzy w końcu skupią się na ludziach. Choć czy polskie kino w ogóle jest do tego zdolne?
UsuńPs. Dzięki za komplement :)