I, Frankenstein (2014)
Uwielbiam Aarona Eckharta, ale mam wrażenie, że brakuje mu aktorskiego zmysłu przetrwania. Czasami wybiera tak beznadziejne projekty, że po prostu ręce opadają. Nie mam zielonego pojęcia, co go podkusiło, by przyjąć rolę w "Ja, Frankenstein". To nie mógłby scenariusz, bo ten jest wtórny i bezsensowny. Mam nadzieję, że nie ma poważnych problemów finansowych, które wymusiły na nim udział w tym kinowym potworze.
"Ja, Frankenstein" w teorii jest ekranizacją komiksu, jednak oglądając film miałem wrażenie, że jest to remake "Underworldu". Podobnie jak w tamtym obrazie, tak i tu mamy dwie rasy żyjące w ukryciu przed ludźmi, które prowadzą ze sobą odwieczną wojnę. I znów pojawia się odmieniec, który może zaważyć na losach konfliktu, a przy okazji na losach całego świata. Skojarzenie z "Underworldem" wzmacnia jeszcze obecność w obsadzie Billa Nighy'ego, który gra dokładnie tak samo, jakby nie zauważył, że nie jest już Wiktorem.
Niestety porównanie z "Underworldem" nie wypada korzystnie dla "Ja, Frankenstein". Już tamten film był pełen wad, ale mimo wszystko miał ciekawą bohaterkę, z którą kobiece postaci z "Ja, Frankenstein" nie mogą się równać (miniówa Strahovski nie robi takiego wrażenia, jak obcisłe wdzianko s/m Backinsale.). Miał też chemię i dynamikę, których na próżno szukać w filmie z Eckhartem.
Podstawowym problemem filmu jest jednak jego seriożny ton. Są rzeczy, które w komiksie ujdą na sucho, ale nigdy nie przyjmą się w kinie. Za każdym razem, kiedy pada w filmie nazwa "Zakonu Gargulców" miałem ochotę parsknąć śmiechem i dopiero po chwili łapałem się na tym, że przecież nikt tu z nikogo nie żartuje. Nie pomagają również dość kiczowate efekty specjalne (szczególnie te wszystkie płomienie znikających demonów, które wyglądają jak grafika z gier komputerowych sprzed dekady). Całość aż prosi się o autoironiczny ton, humor i zabawę konwencją. Jednak twórcy ślepo brną w powagę i patos. Chwilami miałem wręcz wrażenie, że oglądam projekt sponsorowany przez Radio Maryja.
W tym wszystkim jedynym jasnym punktem jest – o dziwo! – wygląd samego Frankensteina. Wbrew temu, czego się obawiałem, Adam wygląda całkiem fajnie, a Aaron Eckhart świetnie do postaci monstrum pasuje. Niestety tylko na jego wyglądzie daleko zajść się nie da.
Ocena: 3
"Ja, Frankenstein" w teorii jest ekranizacją komiksu, jednak oglądając film miałem wrażenie, że jest to remake "Underworldu". Podobnie jak w tamtym obrazie, tak i tu mamy dwie rasy żyjące w ukryciu przed ludźmi, które prowadzą ze sobą odwieczną wojnę. I znów pojawia się odmieniec, który może zaważyć na losach konfliktu, a przy okazji na losach całego świata. Skojarzenie z "Underworldem" wzmacnia jeszcze obecność w obsadzie Billa Nighy'ego, który gra dokładnie tak samo, jakby nie zauważył, że nie jest już Wiktorem.
Niestety porównanie z "Underworldem" nie wypada korzystnie dla "Ja, Frankenstein". Już tamten film był pełen wad, ale mimo wszystko miał ciekawą bohaterkę, z którą kobiece postaci z "Ja, Frankenstein" nie mogą się równać (miniówa Strahovski nie robi takiego wrażenia, jak obcisłe wdzianko s/m Backinsale.). Miał też chemię i dynamikę, których na próżno szukać w filmie z Eckhartem.
Podstawowym problemem filmu jest jednak jego seriożny ton. Są rzeczy, które w komiksie ujdą na sucho, ale nigdy nie przyjmą się w kinie. Za każdym razem, kiedy pada w filmie nazwa "Zakonu Gargulców" miałem ochotę parsknąć śmiechem i dopiero po chwili łapałem się na tym, że przecież nikt tu z nikogo nie żartuje. Nie pomagają również dość kiczowate efekty specjalne (szczególnie te wszystkie płomienie znikających demonów, które wyglądają jak grafika z gier komputerowych sprzed dekady). Całość aż prosi się o autoironiczny ton, humor i zabawę konwencją. Jednak twórcy ślepo brną w powagę i patos. Chwilami miałem wręcz wrażenie, że oglądam projekt sponsorowany przez Radio Maryja.
W tym wszystkim jedynym jasnym punktem jest – o dziwo! – wygląd samego Frankensteina. Wbrew temu, czego się obawiałem, Adam wygląda całkiem fajnie, a Aaron Eckhart świetnie do postaci monstrum pasuje. Niestety tylko na jego wyglądzie daleko zajść się nie da.
Ocena: 3
Myślałem właśnie że drewniany Eckhart będzie najsłabszym ogniwem filmu. Według recenzji jest najjaśniejszym jej punktem :)
OdpowiedzUsuńTylko jeśli chodzi o wygląd. Gra tak, jakby chciał parodiować Bale'a z "Mrocznego rycerza"
Usuń