The Iceman (2012)
Richard Kuklinski to postać, która aż prosi się o filmową opowieść. Wychowanek toksycznej rodziny przez całe dziesięciolecia prowadził podwójne życie. Z jednej strony starał się ze wszystkich sił stworzyć rodzinę, pozory normalności, której był pozbawiony dorastając. Z drugiej strony kanalizował swoje mroczne popędy pracując jako cyngiel mafijnego bossa. Niestety materiał filmowy został całkowicie zmarnowany przez reżysera Ariela Vromena. Powstał film nudny, mdły, wręcz głupi, który jest stratą czasu.
"Iceman: Historia mordercy" jest filmem o niczym. Wyraźnie widać, że Vromen nie ma pomysłu na to, co chce powiedzieć i jak chce to przekazać. Próbuje więc wszystkiego po trochu, co oczywiście prowadzi do katastrofy. Niby więc film ma być portretem psychologicznym Kuklinskiego, ale Vromen za mało miejsca poświęca analizie, zadawaniu pytań, szukaniu odpowiedzi, niuansowaniu zachowań, a za dużo faktom. Nie jest jednak także historią jego zabójstw, bo tym Vromen poświęca jeszcze mniej uwagi, nie mówiąc już o szczegółach jego metod, sposobach dzielenia życia zawodowego od osobistego. Wszystko to jest pokazane bardzo powierzchownie. Nie jest to także przegląd zmieniających się czasów i niezmiennego Kuklinskiego, który przez wiele lat był w stanie skutecznie żyć w dwóch różnych światach.
Jeszcze gorzej jest z obsadą. Porażką jest zatrudnieni do głównej roli Michaela Shannona, ponieważ Vromen w tym momencie przestał czuć ciśnienie, że musi cokolwiek zrobić. Shannon mógłby stać i bezmyślnie gapić się w kamerę, a efekt byłby identyczny z tym, co widziałem na ekranie. Reżyser opiera swój film wyłącznie na psychopatycznym wyglądzie Shannona i niczego więcej od niego nie wymaga. Chris Evans został sprowadzony do poziomu szalonej fryzury, a Winona Ryder do maślanych oczu. Wobec reszty obsady reżyser musiał mieć chyba jeszcze mniejsze wymagania.
Kilka drobnych smaczków rozsianych w tym przydługim filmem jedynie złagodziło ból, jakim był seans.
Ocena: 3
"Iceman: Historia mordercy" jest filmem o niczym. Wyraźnie widać, że Vromen nie ma pomysłu na to, co chce powiedzieć i jak chce to przekazać. Próbuje więc wszystkiego po trochu, co oczywiście prowadzi do katastrofy. Niby więc film ma być portretem psychologicznym Kuklinskiego, ale Vromen za mało miejsca poświęca analizie, zadawaniu pytań, szukaniu odpowiedzi, niuansowaniu zachowań, a za dużo faktom. Nie jest jednak także historią jego zabójstw, bo tym Vromen poświęca jeszcze mniej uwagi, nie mówiąc już o szczegółach jego metod, sposobach dzielenia życia zawodowego od osobistego. Wszystko to jest pokazane bardzo powierzchownie. Nie jest to także przegląd zmieniających się czasów i niezmiennego Kuklinskiego, który przez wiele lat był w stanie skutecznie żyć w dwóch różnych światach.
Jeszcze gorzej jest z obsadą. Porażką jest zatrudnieni do głównej roli Michaela Shannona, ponieważ Vromen w tym momencie przestał czuć ciśnienie, że musi cokolwiek zrobić. Shannon mógłby stać i bezmyślnie gapić się w kamerę, a efekt byłby identyczny z tym, co widziałem na ekranie. Reżyser opiera swój film wyłącznie na psychopatycznym wyglądzie Shannona i niczego więcej od niego nie wymaga. Chris Evans został sprowadzony do poziomu szalonej fryzury, a Winona Ryder do maślanych oczu. Wobec reszty obsady reżyser musiał mieć chyba jeszcze mniejsze wymagania.
Kilka drobnych smaczków rozsianych w tym przydługim filmem jedynie złagodziło ból, jakim był seans.
Ocena: 3
A to znaczy, że mamy dwóch sławnych Kuklińskich.
OdpowiedzUsuńOceniam film na więcej, no ale to przecież tylko moja ocena.
Podobnie jak Kaczyńskich (Unabomber to przecież Ted Kaczyński) :)
Usuń