My Fair Lidy (2011)
"My Fair Lidy" jest filmowym odpowiednikiem kundla ze schroniska. Na pierwszy rzut oka wydaje się szkaradny, ale w swej brzydocie jest w nim coś tak rozkosznego, że nie sposób się w nim nie zakochać.
Historia prostego rednecka, który odkrywa swoje powołanie jako drag queen, też niczym specjalnym się nie wyróżnia. Fabuła jest dość banalna i co ciekawe trzeci akt został bardzo mocno ograniczony, po wielkiej konfrontacji nie ma typowego dla tego rodzaju opowieści kilkunastu minut żalu i lizania ran, lecz od razu następuje bajkowy happy-end. Aktorsko obraz też się nie ma za bardzo czym pochwalić. Szybko jednak okazuje, że nie jest to tak ważne. Oglądając film łapałem się na tym, że usta same składały mi się do uśmiechu. "My Fair Lidy" mimo wszystkich niedostatków ma w sobie to magiczne "coś", dzięki czemu magia kina może działać. Jej komponentami na pewno są Christopher Backus (który może wielkiego talentu nie ma, ale jest tak uroczy, że naprawdę więcej mu nie potrzeba – Mira Sorvino jest szczęściarą, że ma takiego męża) oraz Leigh Shannon (który w wersji drag wygląda olśniewająco). Całość jest lekka i bezpretensjonalna, z wystarczającą dawką humoru, by osłodzić obowiązkowe sceny moralizowania na temat tolerancji.
Nic wielkiego, a jednak jakże cieszy.
Ocena: 6
Historia prostego rednecka, który odkrywa swoje powołanie jako drag queen, też niczym specjalnym się nie wyróżnia. Fabuła jest dość banalna i co ciekawe trzeci akt został bardzo mocno ograniczony, po wielkiej konfrontacji nie ma typowego dla tego rodzaju opowieści kilkunastu minut żalu i lizania ran, lecz od razu następuje bajkowy happy-end. Aktorsko obraz też się nie ma za bardzo czym pochwalić. Szybko jednak okazuje, że nie jest to tak ważne. Oglądając film łapałem się na tym, że usta same składały mi się do uśmiechu. "My Fair Lidy" mimo wszystkich niedostatków ma w sobie to magiczne "coś", dzięki czemu magia kina może działać. Jej komponentami na pewno są Christopher Backus (który może wielkiego talentu nie ma, ale jest tak uroczy, że naprawdę więcej mu nie potrzeba – Mira Sorvino jest szczęściarą, że ma takiego męża) oraz Leigh Shannon (który w wersji drag wygląda olśniewająco). Całość jest lekka i bezpretensjonalna, z wystarczającą dawką humoru, by osłodzić obowiązkowe sceny moralizowania na temat tolerancji.
Nic wielkiego, a jednak jakże cieszy.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz