The Right Kind of Wrong (2013)
"Nie ma tego złego..." to film w sam raz na duszny, letni wieczór. Jego twórcy niczego od widza nie wymagają, do niczego nie zmuszają. Po prostu dają okazję, by usiąść, zrelaksować się nie myśląc o bolączkach dnia codziennego.
Najnowszy film Chechika nie jest zbyt śmieszną komedią. Z całą pewnością daleko jej do "Witaj Święty Mikołaju", którą przed laty zaczynał reżyserską przygodę z kinem. Na tym filmie nie wybucha się śmiechem. Prawdziwie zabawne sceny można zliczyć na palcach jednej ręki. Jednak siłą "Nie ma tego złego..." jest coś zupełnie innego: urok, którego czarowi poddałem się niemal natychmiast. Efekt ten udało się uzyskać dwoma prostymi w gruncie rzeczy sztuczkami. Po pierwsze świetnie obsadzono dwójkę głównych bohaterów. Ryan Kwanten jest rozbrajająco wręcz rozkoszny, niczym kot, którego ma grany przez niego bohater. Jego świetnym dopełnieniem jest równie sympatyczna, a jednocześnie zadziorna Sara Canning. Po drugie akcja filmu rozgrywa się w bardo urokliwym miejscu. Widoki, jakie roztaczają się z ekranu, same w sobie nastrajają pozytywnie. Miłym dodatkiem była – przynajmniej dla mnie - Catherine O'Hara. Za sprawą "Soku z żuka" i "Kevina samego w domu" będę ją zawsze miło wspominał i z chęcią witał na ekranie.
"Nie ma tego złego..." nie jest wielkim kinem i nie oczekuję, że rozbije box-office'owy bank. Jednak było mi żal twórców, że obraz – przynajmniej w Polsce – został kompletnie zignorowany. Aż na takie pustki w kinie film nie zasługuje.
Ocena: 6
Najnowszy film Chechika nie jest zbyt śmieszną komedią. Z całą pewnością daleko jej do "Witaj Święty Mikołaju", którą przed laty zaczynał reżyserską przygodę z kinem. Na tym filmie nie wybucha się śmiechem. Prawdziwie zabawne sceny można zliczyć na palcach jednej ręki. Jednak siłą "Nie ma tego złego..." jest coś zupełnie innego: urok, którego czarowi poddałem się niemal natychmiast. Efekt ten udało się uzyskać dwoma prostymi w gruncie rzeczy sztuczkami. Po pierwsze świetnie obsadzono dwójkę głównych bohaterów. Ryan Kwanten jest rozbrajająco wręcz rozkoszny, niczym kot, którego ma grany przez niego bohater. Jego świetnym dopełnieniem jest równie sympatyczna, a jednocześnie zadziorna Sara Canning. Po drugie akcja filmu rozgrywa się w bardo urokliwym miejscu. Widoki, jakie roztaczają się z ekranu, same w sobie nastrajają pozytywnie. Miłym dodatkiem była – przynajmniej dla mnie - Catherine O'Hara. Za sprawą "Soku z żuka" i "Kevina samego w domu" będę ją zawsze miło wspominał i z chęcią witał na ekranie.
"Nie ma tego złego..." nie jest wielkim kinem i nie oczekuję, że rozbije box-office'owy bank. Jednak było mi żal twórców, że obraz – przynajmniej w Polsce – został kompletnie zignorowany. Aż na takie pustki w kinie film nie zasługuje.
Ocena: 6
Z dwojga złego, chyba wolałbym obejrzeć sobie Epicentrum.
OdpowiedzUsuńa ja odwrotnie :)
Usuńnie wykluczam, że ten film kiedyś jeszcze obejrzę, a Epicentrum - przynajmniej mam taką nadzieję - nie