Mommy (2014)
Za każdym razem, kiedy oglądam filmy takie jak "Mama", nachodzi mnie myśl, że kaganek oświaty nie powinien był jednak trafiać pod strzechy. Dolan przekonuje mnie po raz kolejny o tym, ileż to zła wyrządziło ludziom przenikanie do języka codziennego terminów naukowych/medycznych. Nauka potrzebuje generalizowania, bo dzięki temu może uzyskać szerszą perspektywę. W tej perspektywie ginie jednak wyjątkowość jednostki. Kiedy więc dana etykieta wkracza do codziennego życia, za każdym razem prowadzi do redukcji wielowymiarowej postaci. Tak jest w przypadku Steve'a, głównego bohatera "Mamy".
Steve jest nastolatkiem, który nie jest łatwy w kontakcie. Ale to, co dla jednych jest przekleństwem, dla innych będzie błogosławieństwem. Matka Steve'a Diane ma przez niego spore problemy. Jednak dzięki chłopakowi sąsiadka cierpiąca na dość ostrą formę społecznej fobii, zaczyna odzyskiwać równowagę. Ale jest diagnoza: ADHD. Steve nie jest więc wyjątkowo barwną postacią. Jest po prostu chorym na ADHD. To zaś prowadzi do całego ciągu przewidywalnych zachowań, które z nim samym nie mają wiele wspólnego, opierają się wyłącznie na czterech literach. I jak tu nie wierzyć w magię słów!
To jest jedyne novum w filmie Dolana. Reszta (ze szczególnym akcentem na matkę) jest powtórką z rozrywki. I właśnie dlatego "Mama" mnie rozczarowała. Po "Tomie" miałem nadzieję, że Xavier Dolan w końcu wyleciał z gniazda egzaltowanej młodzieńczości na szerokie i nieznane przestworza artystycznej dojrzałości. Tymczasem "Mama" jest dla mnie olbrzymim krokiem w tył. Znów mamy rozhisteryzowanych egocentryków, znów mamy te same muzyczne i wizualne chwyty (choć niektóre kawałki są doskonale dobrane). Reżyser bombarduje mnie tym wszystkim przez ponad dwie godziny, co dość szybko zaczyna być męczące. Dolan zachowuje się tu jak Michael Bay. Tamten przeciążał zmysły hiperaktywnością efektów specjalnych, Dolan zamiast CGI stosuje wybuchy emocjonalne. Rezultat jest w obu przypadkach ten sam.
Co prawda ostatnie 20 minut są fantastyczne. Ale paradoksalnie nie poprawiły one mojej oceny całość, a jeszcze bardziej utwierdziły mnie w przekonaniu, że "Mama" jest najsłabszym dziełem Dolana. Za to nie mogę powiedzieć ani jednego złego słowa na temat trójki odtwórców głównych ról. Antoine-Olivier Pilon, Anne Dorval i Suzanne Clément stworzyli pierwszorzędne kreacje aktorskie. Jeśli w Cannes kogoś z "Mamy" należało nagrodzić, to nie Dolana, a właśnie kogoś z tej trójki.
Ocena: 5
Steve jest nastolatkiem, który nie jest łatwy w kontakcie. Ale to, co dla jednych jest przekleństwem, dla innych będzie błogosławieństwem. Matka Steve'a Diane ma przez niego spore problemy. Jednak dzięki chłopakowi sąsiadka cierpiąca na dość ostrą formę społecznej fobii, zaczyna odzyskiwać równowagę. Ale jest diagnoza: ADHD. Steve nie jest więc wyjątkowo barwną postacią. Jest po prostu chorym na ADHD. To zaś prowadzi do całego ciągu przewidywalnych zachowań, które z nim samym nie mają wiele wspólnego, opierają się wyłącznie na czterech literach. I jak tu nie wierzyć w magię słów!
To jest jedyne novum w filmie Dolana. Reszta (ze szczególnym akcentem na matkę) jest powtórką z rozrywki. I właśnie dlatego "Mama" mnie rozczarowała. Po "Tomie" miałem nadzieję, że Xavier Dolan w końcu wyleciał z gniazda egzaltowanej młodzieńczości na szerokie i nieznane przestworza artystycznej dojrzałości. Tymczasem "Mama" jest dla mnie olbrzymim krokiem w tył. Znów mamy rozhisteryzowanych egocentryków, znów mamy te same muzyczne i wizualne chwyty (choć niektóre kawałki są doskonale dobrane). Reżyser bombarduje mnie tym wszystkim przez ponad dwie godziny, co dość szybko zaczyna być męczące. Dolan zachowuje się tu jak Michael Bay. Tamten przeciążał zmysły hiperaktywnością efektów specjalnych, Dolan zamiast CGI stosuje wybuchy emocjonalne. Rezultat jest w obu przypadkach ten sam.
Co prawda ostatnie 20 minut są fantastyczne. Ale paradoksalnie nie poprawiły one mojej oceny całość, a jeszcze bardziej utwierdziły mnie w przekonaniu, że "Mama" jest najsłabszym dziełem Dolana. Za to nie mogę powiedzieć ani jednego złego słowa na temat trójki odtwórców głównych ról. Antoine-Olivier Pilon, Anne Dorval i Suzanne Clément stworzyli pierwszorzędne kreacje aktorskie. Jeśli w Cannes kogoś z "Mamy" należało nagrodzić, to nie Dolana, a właśnie kogoś z tej trójki.
Ocena: 5
Ja widziałem tylko "Toma" Dolana i byłem pod wrażeniem. Po pierwsze filmu, a po drugie osoby reżysera, aktora, scenarzysty w jednym. Ah i jeszcze ubierał wszystkich aktorów w filmie. Prze gość renesansu.
OdpowiedzUsuńPs. Obejrzałem dzięki Twojej ocenie "Politist, adjective". Zajebista rzecz.
Wow, jakim cudem udało Ci się zdobyć Policjanta? Myślałem, że jest to tak hermetyczna rzecz, że w ogóle niedostępna. Cieszę się, że Ci się podobało.
UsuńA co do Dolana, to polecam jeszcze "Zabiłem moją matkę" i "Wyśnione miłości". "Na zawsze Lawrence" jest już za bardzo powtórką z rozrywki.