Майдан (2014)
O matko! Cóż to był za strasznie nudny film. Łoźnica udowodnił, że co nagle, to po diable. Reżyser śpieszył się, by w kilka miesięcy zrobić dokument o wydarzeniach z Kijowa i zdążyć z nim na festiwal w Cannes. Ale gra nie warta była świeczki. Nie kupuję formy dokumentu, nie przekonuje mnie to, co zrobił reżyser. Poczułem się zniesmaczony tym, co zobaczyłem na ekranie.
Problem polega na tym, że Łoźnica zbudował swój film wyłącznie na materiałach nakręconych w Kijowie. Jego praca polegała na wyborze tego, co w filmie się znalazło (i oczywiście na wcześniejszym tego nakręceniu). Pokazuje to widzom w wersji surowej. I na tym koniec. Nie ma wyjaśnienia, dlaczego do powstania Majdanu doszło (poza podaniem pretekstu, kropli, która przelała czarę goryczy, ale przecież każdy, kto choć trochę interesuje się historią wie, że za każdym pretekstem kryje się cała sieć wydarzeń, które w pewnym, często z pozoru przypadkowym, momencie eksplodują). Nie próbuje analizować tego, co się później działo. Nie pokazuje różnych odłamów politycznych i społecznych, jakie na Majdanie się zgromadziły. Łoźnica próbuje za to przekonać widzów, że pokazując surowe zdjęcia tego, co zaszło w Kijowie, odsłania przed nami prawdę o tych wydarzeniach. Ale to jest wierutne kłamstwo. Brak komentarza, brak interpretacji wcale nie oznacza, że Łoźnica jest obiektywny. To, co zdecydował się pokazać, a jeszcze bardziej to, czego nie pokazał, daje wielkie pole do interpretacyjnego popisu – pod warunkiem wszakże, że oglądający wie, co ogląda. Dla tych, którzy z "Majdanu" chcieli się dowiedzieć czegoś o tej rewolucji, film pozostanie enigmą. Bo zobaczyli jedynie scenki rodzajowe, ale nie to, co do nich doprowadziło.
Lubię od czasu do czasu oglądać na Euronews materiały "no comment". Ale tam trwają one minutę. "Majdan" udowadnia, że ta forma nie nadaje się do pełnego metrażu. A trwając ponad dwie godziny budzi jedynie zmęczenie i irytację.
Ocena: 2
Problem polega na tym, że Łoźnica zbudował swój film wyłącznie na materiałach nakręconych w Kijowie. Jego praca polegała na wyborze tego, co w filmie się znalazło (i oczywiście na wcześniejszym tego nakręceniu). Pokazuje to widzom w wersji surowej. I na tym koniec. Nie ma wyjaśnienia, dlaczego do powstania Majdanu doszło (poza podaniem pretekstu, kropli, która przelała czarę goryczy, ale przecież każdy, kto choć trochę interesuje się historią wie, że za każdym pretekstem kryje się cała sieć wydarzeń, które w pewnym, często z pozoru przypadkowym, momencie eksplodują). Nie próbuje analizować tego, co się później działo. Nie pokazuje różnych odłamów politycznych i społecznych, jakie na Majdanie się zgromadziły. Łoźnica próbuje za to przekonać widzów, że pokazując surowe zdjęcia tego, co zaszło w Kijowie, odsłania przed nami prawdę o tych wydarzeniach. Ale to jest wierutne kłamstwo. Brak komentarza, brak interpretacji wcale nie oznacza, że Łoźnica jest obiektywny. To, co zdecydował się pokazać, a jeszcze bardziej to, czego nie pokazał, daje wielkie pole do interpretacyjnego popisu – pod warunkiem wszakże, że oglądający wie, co ogląda. Dla tych, którzy z "Majdanu" chcieli się dowiedzieć czegoś o tej rewolucji, film pozostanie enigmą. Bo zobaczyli jedynie scenki rodzajowe, ale nie to, co do nich doprowadziło.
Lubię od czasu do czasu oglądać na Euronews materiały "no comment". Ale tam trwają one minutę. "Majdan" udowadnia, że ta forma nie nadaje się do pełnego metrażu. A trwając ponad dwie godziny budzi jedynie zmęczenie i irytację.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz