Samba (2014)
Twórcy "Nietykalnych" serwują nam powtórkę z rozrywki. Ale dwie rzeczy zmienili. Po pierwsze tym razem nie jest o przyjaźni a o miłości, więc miejsce François Cluzeta zajęła Charlotte Gainsbourg. Po drugiej wątek społeczny został o wiele bardziej wyeksponowany. I właśnie ta druga decyzja nie do końca mnie przekonuje.
"Samba" rozpięta jest pomiędzy uroczą komedią romantyczną, a realistycznym dramatem społecznym o silnych aspiracjach do bycia manifestem. To kino zaangażowane, które chce nam powiedzieć coś prawdziwego o losach imigrantów, dla których Francja jest ziemią obiecaną, krainą snów, które często zmieniają się w koszmar. Twórcy bardzo starają się obie te konwencje połączyć ze sobą i pozornie udaje im się ta sztuka. Na pierwszy rzut oka nie widać zgrzytów, nurt narracji jest równy, brak w nim zawirowań wskazujących na trudne do przejścia przeszkody. Sceny romantyczne łagodnie przechodzą w społecznie wrażliwe. Problem polega jednak nie na łączeniu a na ostatecznym wyrazie. "Samba" to bowiem bajeczka o tym, że wszystko będzie dobrze. W to przesłanie raczej trudno uwierzyć, jeśli chce się wiarygodnie opowiadać o problemach nielegalnych imigrantów. Stąd też część romantyczna sprawia, że cześć społecznie zaangażowana wypada naiwnie. Z kolei część poważna ciągnie ku ziemi opowieść o uczuciu, która chciałaby poszybować w przestworza.
Ale obie gwiazdy "Samby" spisują się doskonale. Bardzo łatwo przyszło mi uwierzyć w łączące ich bohaterów uczucie. Ta chemia jest wyczuwalna w każde scenie, w które są oboje na ekranie. Jednak o tym, że mimo wszystko film uważam za wart obejrzenia, zadecydowały przepiękne utwory Ludovico Einaudiego (łącznie z absolutnie genialnym "Experience", który wykorzystał wcześniej Dolan w "Mummy"). Chwilami łapałem się na tym, że nie śledzę akcji, a po prosty zatapiam się w muzyce.
Ocena: 6
"Samba" rozpięta jest pomiędzy uroczą komedią romantyczną, a realistycznym dramatem społecznym o silnych aspiracjach do bycia manifestem. To kino zaangażowane, które chce nam powiedzieć coś prawdziwego o losach imigrantów, dla których Francja jest ziemią obiecaną, krainą snów, które często zmieniają się w koszmar. Twórcy bardzo starają się obie te konwencje połączyć ze sobą i pozornie udaje im się ta sztuka. Na pierwszy rzut oka nie widać zgrzytów, nurt narracji jest równy, brak w nim zawirowań wskazujących na trudne do przejścia przeszkody. Sceny romantyczne łagodnie przechodzą w społecznie wrażliwe. Problem polega jednak nie na łączeniu a na ostatecznym wyrazie. "Samba" to bowiem bajeczka o tym, że wszystko będzie dobrze. W to przesłanie raczej trudno uwierzyć, jeśli chce się wiarygodnie opowiadać o problemach nielegalnych imigrantów. Stąd też część romantyczna sprawia, że cześć społecznie zaangażowana wypada naiwnie. Z kolei część poważna ciągnie ku ziemi opowieść o uczuciu, która chciałaby poszybować w przestworza.
Ale obie gwiazdy "Samby" spisują się doskonale. Bardzo łatwo przyszło mi uwierzyć w łączące ich bohaterów uczucie. Ta chemia jest wyczuwalna w każde scenie, w które są oboje na ekranie. Jednak o tym, że mimo wszystko film uważam za wart obejrzenia, zadecydowały przepiękne utwory Ludovico Einaudiego (łącznie z absolutnie genialnym "Experience", który wykorzystał wcześniej Dolan w "Mummy"). Chwilami łapałem się na tym, że nie śledzę akcji, a po prosty zatapiam się w muzyce.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz