Into the Woods (2014)
Baśniowe musicale przeżywają teraz niesamowitym rozkwit. Najpierw była doskonała "Kraina lodu", a teraz "Galavant" w telewizji i "Tajemnice lasu" w kinie. "Into the Woods" już od dawna istniało jako teatralny musical, ale to wcale nie gwarantuje hitu na ekranie kinowym (vide "Sweeney Todd"). Rob Marshall jednak nie zawiódł i zrehabilitował się za tragicznych czwartych "Piratów z Karaibów".
Pierwsze, co się rzuca w oczy, to doskonałe wykonania piosenek. Nie ma ani jednego aktora, którego śpiew przyprawiałby mnie o dreszcz obrzydzenia (czego nie uniknąłem chociażby w skądinąd dobrych "Nędznikach"). Nie przeszkadzał mi nawet śpiewający Depp (może dlatego, że jest go w filmie ledwie pięć minut). Streep była bardzo dobra (przestałem się dziwić jej nominacjom), pozytywnie zaskoczył mnie też Chris Pine, którego dotąd o muzyczny talent nie podejrzewałem. Ale oczywiście klasą samą dla siebie są Kendrick, Corden i młodziutki Huttlestone – ich naprawdę słuchało mi się z najwyższą przyjemnością.
"Tajemnice lasu" są bardzo klasycznym musicalem. Miejscami (np. rozmowa braci-królewiczów nad rzeką) wypadają scenicznie. Ale w połączeniu z piosenkami tworzyło to przyjemną całość, w której sztuczność stawała się atutem a nie wadą. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie klimat musicalu. Jest tu zdecydowanie więcej humoru, niż się tego spodziewałem (choć mniej niż w "Galancie"). A co jeszcze dziwniejsze, miejscami jest mocno ponury i brutalny – aż dziwne, że to właśnie Disney wziął się za jego adaptację.
Jedyną wadą jest to, że Marshall nie potrafił utrzymać zrównoważonego tempa przez cały czas trwania filmu. Zdarzają się (szczególnie w ostatnim akcie) przestoje, które mocno dawały mi się we znaki. Na szczęście aktorzy grali na tyle dobrze, że mogłem – choć nie zawsze – zignorować te dłużyzny. I nie było tego aż tak wiele, by zepsuło mi to przyjemność z oglądania musicalu.
Ocena: 7
Pierwsze, co się rzuca w oczy, to doskonałe wykonania piosenek. Nie ma ani jednego aktora, którego śpiew przyprawiałby mnie o dreszcz obrzydzenia (czego nie uniknąłem chociażby w skądinąd dobrych "Nędznikach"). Nie przeszkadzał mi nawet śpiewający Depp (może dlatego, że jest go w filmie ledwie pięć minut). Streep była bardzo dobra (przestałem się dziwić jej nominacjom), pozytywnie zaskoczył mnie też Chris Pine, którego dotąd o muzyczny talent nie podejrzewałem. Ale oczywiście klasą samą dla siebie są Kendrick, Corden i młodziutki Huttlestone – ich naprawdę słuchało mi się z najwyższą przyjemnością.
"Tajemnice lasu" są bardzo klasycznym musicalem. Miejscami (np. rozmowa braci-królewiczów nad rzeką) wypadają scenicznie. Ale w połączeniu z piosenkami tworzyło to przyjemną całość, w której sztuczność stawała się atutem a nie wadą. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie klimat musicalu. Jest tu zdecydowanie więcej humoru, niż się tego spodziewałem (choć mniej niż w "Galancie"). A co jeszcze dziwniejsze, miejscami jest mocno ponury i brutalny – aż dziwne, że to właśnie Disney wziął się za jego adaptację.
Jedyną wadą jest to, że Marshall nie potrafił utrzymać zrównoważonego tempa przez cały czas trwania filmu. Zdarzają się (szczególnie w ostatnim akcie) przestoje, które mocno dawały mi się we znaki. Na szczęście aktorzy grali na tyle dobrze, że mogłem – choć nie zawsze – zignorować te dłużyzny. I nie było tego aż tak wiele, by zepsuło mi to przyjemność z oglądania musicalu.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz