Maryland (2015)
Żołnierz francuski w przerwie między jedną a drugą misją (jeśli oczywiście otrzyma zgodę lekarzy na powrót na front, co przy jego różnych zaburzeniach nie jest wcale pewne). Oczekiwanie na ponowne pójście w kamasze wypełnia pracując jako ochroniarz. W ten sposób trafia do posiadłości bogatego Libańczyka, który jest bardzo mocno powiązany z władzami. Tam będzie strzegł bezpieczeństwa gości na uroczystym przyjęciu. Kiedy okazuje się, że gospodarz musi na dwa dni wyjechać, przyjmuje posadę ochroniarza pięknej żony i małego syna.
"Maryland" to naprawdę kawał dobrego kina. Alice Winocour miała nosa i wiedziała, jak właściwie opowiedzieć historię. Po pierwsze nie spieszy się. Akcja toczy się leniwie, zwodniczo spokojnie i zostaje tylko miejscami przerywana nagłymi napadami przemocy. Scena ataku na samochód to przykład mistrzowskiego wykorzystania tempa narracji i zaskoczenia. Po drugie mamy wyśmienitego głównego bohatera. Reżyserka skupia się na jego zaburzeniach. Widzimy, jak z trudem radzi sobie z segregowaniem impulsów i informacji, które mają rzeczywiste znaczenie od wymysłów jego chorej psychiki. Reżyserka bawi się z widzami mieszając nam w głowie (podobnie jak i bohaterowi) tak, że długo nie jesteśmy pewni, czy ochroniarz ma uzasadnione podstawy do bycia czujnym, czy tylko przemawia przez niego paranoja i PTSD. Sugestywność tych scen wynika z doskonałego połączenia muzyki z wyśmienitą grą Matthiasa Schoenaertsa. Na to wszystko nakłada się jeszcze erotyczna fascynacja bohatera żoną jego pracodawcy. Reżyserka i tu bawi się standardowym wątkiem miłosnym i nadaje mu chorobliwy, paranoidalny charakter.
Wszystko to sprawia, że "Maryland", choć jest dość standardowym thrillerem, to jednak ogląda się go z zapartym tchem. Reżyserka może nie grzeszy oryginalnością, ale za to pozostaje narracyjną mistrzynią.
Ocena: 8
"Maryland" to naprawdę kawał dobrego kina. Alice Winocour miała nosa i wiedziała, jak właściwie opowiedzieć historię. Po pierwsze nie spieszy się. Akcja toczy się leniwie, zwodniczo spokojnie i zostaje tylko miejscami przerywana nagłymi napadami przemocy. Scena ataku na samochód to przykład mistrzowskiego wykorzystania tempa narracji i zaskoczenia. Po drugie mamy wyśmienitego głównego bohatera. Reżyserka skupia się na jego zaburzeniach. Widzimy, jak z trudem radzi sobie z segregowaniem impulsów i informacji, które mają rzeczywiste znaczenie od wymysłów jego chorej psychiki. Reżyserka bawi się z widzami mieszając nam w głowie (podobnie jak i bohaterowi) tak, że długo nie jesteśmy pewni, czy ochroniarz ma uzasadnione podstawy do bycia czujnym, czy tylko przemawia przez niego paranoja i PTSD. Sugestywność tych scen wynika z doskonałego połączenia muzyki z wyśmienitą grą Matthiasa Schoenaertsa. Na to wszystko nakłada się jeszcze erotyczna fascynacja bohatera żoną jego pracodawcy. Reżyserka i tu bawi się standardowym wątkiem miłosnym i nadaje mu chorobliwy, paranoidalny charakter.
Wszystko to sprawia, że "Maryland", choć jest dość standardowym thrillerem, to jednak ogląda się go z zapartym tchem. Reżyserka może nie grzeszy oryginalnością, ale za to pozostaje narracyjną mistrzynią.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz