Ich seh Ich seh (2014)
UWAGA SPOILERY
Uwielbiam opowieści (nie tylko filmowe), które poprzez przyjęcie pewnej konkretnej perspektywy sprawiają, że typowe schematy narracyjne są wywrócone do góry nogami. W literaturze SF&F mistrzem tego rodzaju "wywrotek" jest Gene Wolfe. W horrorze niedawno świetnie w tym temacie radził sobie "Babadook". A teraz próbują tego samego dokonać twórcy "Widzę, widzę".
Ich film oglądałem w zasadzie jako "Funny Games: Origins". Jest to bowiem studium schizofrenii w jej młodzieńczym wydaniu. Ale twórcy bardzo długo starają się utrzymać nas w niewiedzy. Co im się nie do końca udało. Nie potrafili bowiem uzyskać właściwego efektu zachowując jedną, przyjętą na początku perspektywę. Żeby utrzymać iluzję, że oto mamy do czynienia z bezradnymi chłopcami, którzy zostają skonfrontowani z demoniczną postacią kobiety udającej ich matkę, reżyserska para kilkakrotnie poszerza perspektywę. A to wprost pokazując rzeczy, których świadkami nie mogli być chłopcy, a to zacierając granicę między jawą a snem. Te chwyty narracyjne nie do końca mi się podobały. Wydawało mi się, że twórcy po prostu w sposób zbyt czytelny próbują mnie oszukać.
Jednak samo studium szaleństwa pokazane jest w sposób bardzo ciekawy i namacalny. Twórcom udało się uchwycić to, co najtrudniej jest postronnym osobom pojąć – absolutne przekonanie w realność własnych doświadczeń. Wiele osób przekonanych jest, że z ludzi z głębokimi zaburzeniami psychicznymi można przekonać o nieracjonalności tego, w co wierzą, o braku realności. Przypadek Eliasa pokazuje jednak, że jest to niemożliwe. Wojna o jego duszę została przez matkę przegrana, ponieważ ta nie chciała zaakceptować istnienia Lukasa. Gdyby spróbowała walczyć z nim na jego terytorium, historia być może zakończyłaby się inaczej. Elias był przecież chłopcem o dość słabym charakterze, łatwo poddającym się manipulacji. Teoretycznie matka miała przewagę, ponieważ chłopak za nią tęsknił. Jednak w momencie, w którym odmówiła uznania Lukasa za rzeczywistego, doprowadziła do sytuacji, w której ten zyskał 100% uwagi (i wpływu) na Eliasa. Od tego momentu było już "pozamiatane".
Reszta, zrealizowana w zgodzie z najlepszymi wzorcami horrorów/thrillerów, to już wyjątkowo graficzne obrazy sadyzmu i narastającej przemocy. Film ma kilka świetnych scen. I gdyby nie te zbyt widoczne fałszywe tropy, całość miałaby u mnie lepszą notę.
Ocena: 6
Uwielbiam opowieści (nie tylko filmowe), które poprzez przyjęcie pewnej konkretnej perspektywy sprawiają, że typowe schematy narracyjne są wywrócone do góry nogami. W literaturze SF&F mistrzem tego rodzaju "wywrotek" jest Gene Wolfe. W horrorze niedawno świetnie w tym temacie radził sobie "Babadook". A teraz próbują tego samego dokonać twórcy "Widzę, widzę".
Ich film oglądałem w zasadzie jako "Funny Games: Origins". Jest to bowiem studium schizofrenii w jej młodzieńczym wydaniu. Ale twórcy bardzo długo starają się utrzymać nas w niewiedzy. Co im się nie do końca udało. Nie potrafili bowiem uzyskać właściwego efektu zachowując jedną, przyjętą na początku perspektywę. Żeby utrzymać iluzję, że oto mamy do czynienia z bezradnymi chłopcami, którzy zostają skonfrontowani z demoniczną postacią kobiety udającej ich matkę, reżyserska para kilkakrotnie poszerza perspektywę. A to wprost pokazując rzeczy, których świadkami nie mogli być chłopcy, a to zacierając granicę między jawą a snem. Te chwyty narracyjne nie do końca mi się podobały. Wydawało mi się, że twórcy po prostu w sposób zbyt czytelny próbują mnie oszukać.
Jednak samo studium szaleństwa pokazane jest w sposób bardzo ciekawy i namacalny. Twórcom udało się uchwycić to, co najtrudniej jest postronnym osobom pojąć – absolutne przekonanie w realność własnych doświadczeń. Wiele osób przekonanych jest, że z ludzi z głębokimi zaburzeniami psychicznymi można przekonać o nieracjonalności tego, w co wierzą, o braku realności. Przypadek Eliasa pokazuje jednak, że jest to niemożliwe. Wojna o jego duszę została przez matkę przegrana, ponieważ ta nie chciała zaakceptować istnienia Lukasa. Gdyby spróbowała walczyć z nim na jego terytorium, historia być może zakończyłaby się inaczej. Elias był przecież chłopcem o dość słabym charakterze, łatwo poddającym się manipulacji. Teoretycznie matka miała przewagę, ponieważ chłopak za nią tęsknił. Jednak w momencie, w którym odmówiła uznania Lukasa za rzeczywistego, doprowadziła do sytuacji, w której ten zyskał 100% uwagi (i wpływu) na Eliasa. Od tego momentu było już "pozamiatane".
Reszta, zrealizowana w zgodzie z najlepszymi wzorcami horrorów/thrillerów, to już wyjątkowo graficzne obrazy sadyzmu i narastającej przemocy. Film ma kilka świetnych scen. I gdyby nie te zbyt widoczne fałszywe tropy, całość miałaby u mnie lepszą notę.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz