Je suis supporter du Standard (2013)
Choć "Jestem kibicem Standardu" jest dość prostą historią mężczyzny mającego fioła na punkcie drużyny piłkarskiej, to w rzeczywistości jest to opowieść o biblijnych proporcjach. Nic więc dziwnego, że żydowskie korzenie bohatera są co jakiś czas w filmie przywoływane. Losy Milou i Martine przywodzą bowiem skojarzenia z Adamem i Ewą z Księgi Rodzaju.
Milou jak Adam żył sobie szczęśliwie w raju. Jego całym światem był Standard, drużyna piłkarska, której kibicowaniu poświęcał większość swojego czasu. To się jednak zmieniło, kiedy pojawiała się Ewa, czyli w jego przypadku Martine. Nagle to, co uważał za normę stało się zaburzeniem. Z kibica stał się człowiekiem uzależnionym. Martine wywróciła jego świat do góry nogami, za jej sprawą opuścił raj i musiał zacząć budować nowe życie, bez piłki, odpowiedzialne, podporządkowane oczekiwaniom innych. A wszystko w imię miłości.
"Jestem kibicem Standardu" to miły film z sympatycznymi bohaterami. Ale jego myśl przewodnia nie została właściwie sprzedana. Jednostronność relacji (jeśli chodzi o poddawanie się oczekiwaniom drugiej strony) sprawia, że trudno jest mi zaakceptować myśl, że Milou dobrze wyszedł na zmianie. Gdyby w filmie pokazano, że relacja z Martine ma charakter równorzędnej wymiany, gdyby ona też z czegoś ważnego zrezygnowała w imię miłości, wtedy być może byłoby inaczej. A tak to przecież ona ma traumę (za sprawą ojca), której ewidentnie nie przepracowała, ale to Milou ma się leczyć. Sorry, coś w tym obrazku jest mocno nie tak.
Ocena: 5
Milou jak Adam żył sobie szczęśliwie w raju. Jego całym światem był Standard, drużyna piłkarska, której kibicowaniu poświęcał większość swojego czasu. To się jednak zmieniło, kiedy pojawiała się Ewa, czyli w jego przypadku Martine. Nagle to, co uważał za normę stało się zaburzeniem. Z kibica stał się człowiekiem uzależnionym. Martine wywróciła jego świat do góry nogami, za jej sprawą opuścił raj i musiał zacząć budować nowe życie, bez piłki, odpowiedzialne, podporządkowane oczekiwaniom innych. A wszystko w imię miłości.
"Jestem kibicem Standardu" to miły film z sympatycznymi bohaterami. Ale jego myśl przewodnia nie została właściwie sprzedana. Jednostronność relacji (jeśli chodzi o poddawanie się oczekiwaniom drugiej strony) sprawia, że trudno jest mi zaakceptować myśl, że Milou dobrze wyszedł na zmianie. Gdyby w filmie pokazano, że relacja z Martine ma charakter równorzędnej wymiany, gdyby ona też z czegoś ważnego zrezygnowała w imię miłości, wtedy być może byłoby inaczej. A tak to przecież ona ma traumę (za sprawą ojca), której ewidentnie nie przepracowała, ale to Milou ma się leczyć. Sorry, coś w tym obrazku jest mocno nie tak.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz