The Divergent Series: Allegiant (2016)
SPOILERY
"Wierna" przypomina dwie "ważne" życiowe lekcje. Po pierwsze, jedynym sposobem na zjednoczenie zwaśnionych stron jest wojna. Oczywiście wywołana po znalezieniu wspólnego wroga. Mistrzowie propagandy potrafią go stworzyć z niczego, manipulując lękami i uprzedzeniami tłumu. Ale w świecie z "Serii Niezgodnej" nie ma nawet praktyków, a co dopiero mówić o mistrzach, więc bohaterowie mogą uważać się za wielkich szczęściarzy, że istnieje zewnętrzny wróg ich wszystkich.
Po drugie, maluczcy nigdy nie mają możliwości sami wywalczyć to, co im się należy. "Wierna" hołduje najbardziej postępowym i liberalnym ideologiom Europejczyków (i białych Amerykanów), które polegają na patrzeniu na wszystko i wszystkich z góry, na niesieniu im pomocy, na jednoczeniu ich wokół idei. I film czyni to w sposób kompletnie bezrefleksyjny, jest to dla twórców tak oczywiste, że nie sądzę, by to, co dla mnie jest jasne jak słońce, oni nawet w najśmielszych snach pomyśleli. A jednak w świecie genetycznej segregacji na "Czystych" i "Uszkodzonych", kiedy dochodzi do zorganizowania się tych ostatnich w walce o prawo do samostanowienia, na ich czele stanie Tris (a przynajmniej tak to wygląda, kiedy słucha się jej końcowej przemowy, gdzie nawet używa "my", choć przecież jest Czystą, a mówi w imieniu Uszkodzonych). Przyjęcie przez nią roli liderki można przyrównać do sytuacji, w której na czele sufrażystek stanie mężczyzna, na czele mieszkańców Afryki walczących z europejskim kolonializmem stanął Anglik lub Francuz, a przywódcą ruchu robotniczego byłby patrycjusz, który ma służących nawet do ubierania go. Jedną rzeczą jest wspieranie uznawanych za gorszych, czym innym jest kierowanie nimi.
To, co napisałem powyżej trudno jednak uważać za wadę. Nie podoba mi się to, ale jest to tak częste w kinie hollywoodzkim, że przechodzę nad tym do porządku. Tu to kole w oczy, ponieważ cała reszta jest bardzo, ale to bardzo słaba. Po "Zbuntowanej" wydawało mi się, że "Seria Niezgodna" nie może niżej upaść. Jednak Robert Schwentke próbował przekonać mnie, że jestem w błędzie. I prawie mu się to udało. "Wierna" z najwyższym trudem przybiera kształt fabuły. Sceny mają charakter mechanicznego odtwarzania. Brakuje w nich emocji. Poszczególne sekwencje często się ze sobą nie łączą, istniejąc same dla siebie. Dylematy bohaterów przypominają odhaczanie punktów z listy zachowań postaci uwięzionych w środkowej części cyklu. Łatwowierność Tris po tym, jak dwukrotnie została oszukana, nie ma żadnego umocowania w tej postaci. Po prostu musimy w to uwierzyć. Nieufność Cztery wyskakuje równie ni stąd ni zowąd, bo naturalne jest, że musi być w grupie jakiś niedowiarek. Relacja Tris i Caleba nie istnieje. Jest jedynie symulowana na potrzeby konkretnych rozwiązań fabularnych.
Jednak to, co rozłożyło mnie na łopatki, to efekty specjalne. Czegoś takiego to mógłbym się spodziewać po polskiej produkcji z ambicjami lecz bez funduszy. Ale w filmie rodem z Hollywood wygląda to po prostu źle, niewiarygodnie źle. Nawet Asylum wie, że tanie, niedopracowane, wyglądające gorzej niż sztucznie efekty mogą się obronić tylko i wyłącznie w widowisku, które nie bierze samo siebie zbyt poważnie. Tymczasem w "Wiernej" nie ma humoru, a nawet najmniejszej jego namiastki. Wszystko jest poważne i monumentalne.
Tę pompatyczność wzmacnia jeszcze muzyka, która kompletnie nie pasuje do filmu. W oderwaniu od obrazów, reżyserii i gry aktorskiej, muzyka jest całkiem fajna, spodobał mi się ten elektroniczny miszmasz i tylko dlatego podniosłem "Wiernej" ocenę. Ale by posłuchać niezłego soundtracku nie muszę od razu chodzić do kina.
Ocena: 2
"Wierna" przypomina dwie "ważne" życiowe lekcje. Po pierwsze, jedynym sposobem na zjednoczenie zwaśnionych stron jest wojna. Oczywiście wywołana po znalezieniu wspólnego wroga. Mistrzowie propagandy potrafią go stworzyć z niczego, manipulując lękami i uprzedzeniami tłumu. Ale w świecie z "Serii Niezgodnej" nie ma nawet praktyków, a co dopiero mówić o mistrzach, więc bohaterowie mogą uważać się za wielkich szczęściarzy, że istnieje zewnętrzny wróg ich wszystkich.
Po drugie, maluczcy nigdy nie mają możliwości sami wywalczyć to, co im się należy. "Wierna" hołduje najbardziej postępowym i liberalnym ideologiom Europejczyków (i białych Amerykanów), które polegają na patrzeniu na wszystko i wszystkich z góry, na niesieniu im pomocy, na jednoczeniu ich wokół idei. I film czyni to w sposób kompletnie bezrefleksyjny, jest to dla twórców tak oczywiste, że nie sądzę, by to, co dla mnie jest jasne jak słońce, oni nawet w najśmielszych snach pomyśleli. A jednak w świecie genetycznej segregacji na "Czystych" i "Uszkodzonych", kiedy dochodzi do zorganizowania się tych ostatnich w walce o prawo do samostanowienia, na ich czele stanie Tris (a przynajmniej tak to wygląda, kiedy słucha się jej końcowej przemowy, gdzie nawet używa "my", choć przecież jest Czystą, a mówi w imieniu Uszkodzonych). Przyjęcie przez nią roli liderki można przyrównać do sytuacji, w której na czele sufrażystek stanie mężczyzna, na czele mieszkańców Afryki walczących z europejskim kolonializmem stanął Anglik lub Francuz, a przywódcą ruchu robotniczego byłby patrycjusz, który ma służących nawet do ubierania go. Jedną rzeczą jest wspieranie uznawanych za gorszych, czym innym jest kierowanie nimi.
To, co napisałem powyżej trudno jednak uważać za wadę. Nie podoba mi się to, ale jest to tak częste w kinie hollywoodzkim, że przechodzę nad tym do porządku. Tu to kole w oczy, ponieważ cała reszta jest bardzo, ale to bardzo słaba. Po "Zbuntowanej" wydawało mi się, że "Seria Niezgodna" nie może niżej upaść. Jednak Robert Schwentke próbował przekonać mnie, że jestem w błędzie. I prawie mu się to udało. "Wierna" z najwyższym trudem przybiera kształt fabuły. Sceny mają charakter mechanicznego odtwarzania. Brakuje w nich emocji. Poszczególne sekwencje często się ze sobą nie łączą, istniejąc same dla siebie. Dylematy bohaterów przypominają odhaczanie punktów z listy zachowań postaci uwięzionych w środkowej części cyklu. Łatwowierność Tris po tym, jak dwukrotnie została oszukana, nie ma żadnego umocowania w tej postaci. Po prostu musimy w to uwierzyć. Nieufność Cztery wyskakuje równie ni stąd ni zowąd, bo naturalne jest, że musi być w grupie jakiś niedowiarek. Relacja Tris i Caleba nie istnieje. Jest jedynie symulowana na potrzeby konkretnych rozwiązań fabularnych.
Jednak to, co rozłożyło mnie na łopatki, to efekty specjalne. Czegoś takiego to mógłbym się spodziewać po polskiej produkcji z ambicjami lecz bez funduszy. Ale w filmie rodem z Hollywood wygląda to po prostu źle, niewiarygodnie źle. Nawet Asylum wie, że tanie, niedopracowane, wyglądające gorzej niż sztucznie efekty mogą się obronić tylko i wyłącznie w widowisku, które nie bierze samo siebie zbyt poważnie. Tymczasem w "Wiernej" nie ma humoru, a nawet najmniejszej jego namiastki. Wszystko jest poważne i monumentalne.
Tę pompatyczność wzmacnia jeszcze muzyka, która kompletnie nie pasuje do filmu. W oderwaniu od obrazów, reżyserii i gry aktorskiej, muzyka jest całkiem fajna, spodobał mi się ten elektroniczny miszmasz i tylko dlatego podniosłem "Wiernej" ocenę. Ale by posłuchać niezłego soundtracku nie muszę od razu chodzić do kina.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz