Kater (2016)
Mam mieszane odczucia wobec tego filmu. Z jednej strony nie kupuję postaci, nie wierzę w możliwość ich istnienia, w ich decyzje. Wydało mi się to bardzo wydumane i sztuczne. Z drugiej strony rozumiem, że tak właśnie miało być, że "Kocur" nie jest obrazem konkretnej rodziny, lecz raczej intelektualnym ćwiczeniem, eksperymentem przeprowadzanym w kontrolowanych warunkach mentalnego laboratorium, by dokonać ekstraktu ludzkich zachowań, które w naturalnych warunkach są zbyt ulotne, by można je było uchwycić.
Przez większość filmu oba spojrzenia na "Kocura" walczyły we mnie o dominację i żadne tego nie dokonało. W jednej chwili nie potrafiłem pojąć, dlaczego Andreas i Stefan pozostali ze sobą. Cała ich sytuacja była tak dziwaczna, że podskórnie bardzo chciałem, że zachowali się "po ludzku", zwyczajnie, bez tych wszystkich sztucznie pompowanych afektacji.
W następnej minucie z kolei zachwycałem się tym, co reżyser potrafił wyciągnąć z tej nienaturalnej sytuacji. Uważam, że doskonale poradził sobie z uchwyceniem fluktuacji więzów międzyludzkich i tym, że oprawca i ofiara w sposób płynny (chciałoby się powiedzieć "harmonijny") zamieniają się rolami. Bardzo, ale to bardzo, spodobało mi się to, jak pokazano, że miłość, zaufanie i poczucie bezpieczeństwa nie muszą iść w parze. Można zostać zdradzonym, można czuć przerażenie i odrazę wobec czynów partnera, a mimo to miłość nie zostaje z automatu wyłączona i trwa dalej.
Nie jestem też usatysfakcjonowany otwartym zakończeniem. Dla mnie stanowi ono przyznanie się reżysera do tego, że zapędził się w kozi róg. Z sytuacji, do jakiej doprowadził, nie było bowiem dobrego wyjścia. Ale brak zakończenia jest zwyczajnie tchórzowską próbą zrzucenia odpowiedzialności na widza, który dopowie sobie sam taki lub inny równie "tani" epilog.
Ocena: 5
Przez większość filmu oba spojrzenia na "Kocura" walczyły we mnie o dominację i żadne tego nie dokonało. W jednej chwili nie potrafiłem pojąć, dlaczego Andreas i Stefan pozostali ze sobą. Cała ich sytuacja była tak dziwaczna, że podskórnie bardzo chciałem, że zachowali się "po ludzku", zwyczajnie, bez tych wszystkich sztucznie pompowanych afektacji.
W następnej minucie z kolei zachwycałem się tym, co reżyser potrafił wyciągnąć z tej nienaturalnej sytuacji. Uważam, że doskonale poradził sobie z uchwyceniem fluktuacji więzów międzyludzkich i tym, że oprawca i ofiara w sposób płynny (chciałoby się powiedzieć "harmonijny") zamieniają się rolami. Bardzo, ale to bardzo, spodobało mi się to, jak pokazano, że miłość, zaufanie i poczucie bezpieczeństwa nie muszą iść w parze. Można zostać zdradzonym, można czuć przerażenie i odrazę wobec czynów partnera, a mimo to miłość nie zostaje z automatu wyłączona i trwa dalej.
Nie jestem też usatysfakcjonowany otwartym zakończeniem. Dla mnie stanowi ono przyznanie się reżysera do tego, że zapędził się w kozi róg. Z sytuacji, do jakiej doprowadził, nie było bowiem dobrego wyjścia. Ale brak zakończenia jest zwyczajnie tchórzowską próbą zrzucenia odpowiedzialności na widza, który dopowie sobie sam taki lub inny równie "tani" epilog.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz