Krigen (2015)
UWAGA SPOILERY!
Dzielność – czym jest ona naprawdę? Patrząc na historię Clausa, dowódcy oddziału duńskiej armii działającego w Afganistanie, nie jest nim przewodzenie ludziom, podejmowanie decyzji przesądzających o życiu i śmierci. Dzielnością jest przyjmowanie na siebie odpowiedzialności za podjęte decyzje. Claus z trudem ale jednak potrafi zaakceptować to, że jego rozkazy kończą się śmiercią ludzi. W chaosie walki o życie nie mrugnie nawet okiem, kiedy trzeba wydać rozkaz zniszczenia budynku, w którym mogą być cywile. Ale kiedy adrenalinowy haj przeminie, dopiero wtedy naprawdę trzeba wykazać się odwagą. I nagle okazuje się, jak niewielu ludzi potrafi tego dokonać. Łatwiej przychodzi ukrywanie się za półprawdami i jawnymi kłamstwami, które można racjonalizować na setki sposobów. Choć jednak przed światem można uciec, przed samym sobą nie sposób się schronić.
"Wojna" pokazuje również, jak niewiele znaczą hasła o wartości ludzkiego życia. Takie frazesy można sobie rzucać z bezpiecznego dystansu, gdy nie dotykają nas bezpośrednio. Ale kiedy na jednej szali położone jest życie kogoś, kogo znamy (towarzysza broni, własnych dzieci, żony), a na drugiej anonimowy obcy – uniwersalna wartość znika. Jeden z naszych wart jest każdej ceny płaconej trupami obcych. Im bardziej enigmatyczni są ci obcy, im mniej namacalni, tym mniejszą de facto wartość ma ich egzystencja.
Po wpadce, jaką było "Porwanie", liczyłem, że Tobias Lindholm pozbiera się i zaprezentuje kolejną solidną opowieść filmową. I nie rozczarowałem się, choć nie jestem też do końca z jego nowego filmu zadowolony. To, co mi się najbardziej spodobało, to manipulacja, jakiej dokonuje. Otóż pokazuje nam zbrodniarza wojennego w sposób tak intymny, że kiedy dochodzi do jego czynu, kiedy pojawiają się sceny procesu, jestem przekonany, że niemal nikt z oglądających nie będzie kibicował sprawiedliwości, lecz będzie uważał, że Claus jest ofiarą polowania na czarownice.
Claus przecież jest miły facetem, który dba o swoich żołnierzy, może nawet za bardzo się z nimi zżył, który jest kochającym ojcem i mężem, a jego rodzina ciężko znosi rozłąkę. Zbrodniarz wojenny tymczasem to pojęcie zdemonizowane, oznaczające człowieka niemoralnego, złego, dokonującego strasznych rzeczy. Lindholm tymczasem tak sprytnie poprowadził narrację, że błędne decyzje Clausa nie wydają się tak straszne.
A przecież najpierw wydał na rzeź niewinną rodzinę, ponieważ nie chciał udzielić im pomocy, a akcję ochronną odwlekł na kolejny dzień zostawiając cywilów na noc bezbronnych w obliczu talibów. A potem, następnego dnia, podczas akcji, kiedy poczucie winy i chaos działań wojennych całkowicie nim zawładnęły, dokonał kolejnej błędnej decyzji, w wyniku której zbombardowano dom, w którym chronili się starcy, kobiety i dzieci.
Gdybyśmy przez godzinę nie zżyli się z Clausem, gdybyśmy go nie poznali, nasza reakcja na masakrę, której dokonał, byłaby zupełnie inna. Ta mistrzowska manipulacja Lindholma przypomina nam banalną prawdę, którą jednak zbyt często ignorujemy: że ocena działań człowieka zależy nie od samych działań, lecz od tego, jak dobrze znamy samego człowieka, jego charakter i motywacje.
Jednak za tym wszystkim kryje się bardzo standardowy obraz wojny i tego, jak radzi sobie człowiek Zachodu (a raczej: jak sobie nie radzi) w kontakcie z brutalnością życia w świecie znajdującym się w cieniu skrzydeł samej Śmierci. Całaa energia twórcza reżysera poszła na manipulację perspektywą odbioru, więc samo przesłanie jest bardzo sztampowe, jak na mój gust - za bardzo.
Ocena: 6
Dzielność – czym jest ona naprawdę? Patrząc na historię Clausa, dowódcy oddziału duńskiej armii działającego w Afganistanie, nie jest nim przewodzenie ludziom, podejmowanie decyzji przesądzających o życiu i śmierci. Dzielnością jest przyjmowanie na siebie odpowiedzialności za podjęte decyzje. Claus z trudem ale jednak potrafi zaakceptować to, że jego rozkazy kończą się śmiercią ludzi. W chaosie walki o życie nie mrugnie nawet okiem, kiedy trzeba wydać rozkaz zniszczenia budynku, w którym mogą być cywile. Ale kiedy adrenalinowy haj przeminie, dopiero wtedy naprawdę trzeba wykazać się odwagą. I nagle okazuje się, jak niewielu ludzi potrafi tego dokonać. Łatwiej przychodzi ukrywanie się za półprawdami i jawnymi kłamstwami, które można racjonalizować na setki sposobów. Choć jednak przed światem można uciec, przed samym sobą nie sposób się schronić.
"Wojna" pokazuje również, jak niewiele znaczą hasła o wartości ludzkiego życia. Takie frazesy można sobie rzucać z bezpiecznego dystansu, gdy nie dotykają nas bezpośrednio. Ale kiedy na jednej szali położone jest życie kogoś, kogo znamy (towarzysza broni, własnych dzieci, żony), a na drugiej anonimowy obcy – uniwersalna wartość znika. Jeden z naszych wart jest każdej ceny płaconej trupami obcych. Im bardziej enigmatyczni są ci obcy, im mniej namacalni, tym mniejszą de facto wartość ma ich egzystencja.
Po wpadce, jaką było "Porwanie", liczyłem, że Tobias Lindholm pozbiera się i zaprezentuje kolejną solidną opowieść filmową. I nie rozczarowałem się, choć nie jestem też do końca z jego nowego filmu zadowolony. To, co mi się najbardziej spodobało, to manipulacja, jakiej dokonuje. Otóż pokazuje nam zbrodniarza wojennego w sposób tak intymny, że kiedy dochodzi do jego czynu, kiedy pojawiają się sceny procesu, jestem przekonany, że niemal nikt z oglądających nie będzie kibicował sprawiedliwości, lecz będzie uważał, że Claus jest ofiarą polowania na czarownice.
Claus przecież jest miły facetem, który dba o swoich żołnierzy, może nawet za bardzo się z nimi zżył, który jest kochającym ojcem i mężem, a jego rodzina ciężko znosi rozłąkę. Zbrodniarz wojenny tymczasem to pojęcie zdemonizowane, oznaczające człowieka niemoralnego, złego, dokonującego strasznych rzeczy. Lindholm tymczasem tak sprytnie poprowadził narrację, że błędne decyzje Clausa nie wydają się tak straszne.
A przecież najpierw wydał na rzeź niewinną rodzinę, ponieważ nie chciał udzielić im pomocy, a akcję ochronną odwlekł na kolejny dzień zostawiając cywilów na noc bezbronnych w obliczu talibów. A potem, następnego dnia, podczas akcji, kiedy poczucie winy i chaos działań wojennych całkowicie nim zawładnęły, dokonał kolejnej błędnej decyzji, w wyniku której zbombardowano dom, w którym chronili się starcy, kobiety i dzieci.
Gdybyśmy przez godzinę nie zżyli się z Clausem, gdybyśmy go nie poznali, nasza reakcja na masakrę, której dokonał, byłaby zupełnie inna. Ta mistrzowska manipulacja Lindholma przypomina nam banalną prawdę, którą jednak zbyt często ignorujemy: że ocena działań człowieka zależy nie od samych działań, lecz od tego, jak dobrze znamy samego człowieka, jego charakter i motywacje.
Jednak za tym wszystkim kryje się bardzo standardowy obraz wojny i tego, jak radzi sobie człowiek Zachodu (a raczej: jak sobie nie radzi) w kontakcie z brutalnością życia w świecie znajdującym się w cieniu skrzydeł samej Śmierci. Całaa energia twórcza reżysera poszła na manipulację perspektywą odbioru, więc samo przesłanie jest bardzo sztampowe, jak na mój gust - za bardzo.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz