Nous trois ou rien (2015)
Uwielbiam takie sytuacje, kiedy idę do kina, oglądam film trochę z przypadku i okazuje się, że jest to jedna z najlepszych rzeczy widzianych w ostatnim roku. O "Wszyscy albo nikt" praktycznie nic nie wiedziałem i nie do końca było pewne, czy w ogóle go zobaczę (miałem wybrać coś innego). Tymczasem wkrótce po rozpoczęciu seansu byłem w nim po uszy zakochany. Na przemian śmiałem się i wzruszałem, a w oczach miałem łzy wywołane świadomością, że podobny film o Polsce czasów PZPR nigdy nie powstanie. Całość przypomina mi trochę "Życie jest piękne", głównie przez fakt perfekcyjnego połączenia komizmu z powagą tematu.
"Wszyscy albo nikt" to w gruncie rzeczy kino propagandowe. A zrobienie dobrego filmu z tezą należy do najtrudniejszych wyczynów, jakie można tylko sobie wyobrazić. Tymczasem Kheiron zrobił to z taką lekkością i wdziękiem, jakby to była bułka z masłem. Było to możliwe z jednego, banalnego powodu: jego film nie jest wymysłem wyssanym z palca. Kheiron sięgnął po historię swojego ojca, w którego sam zresztą wciela się na ekranie. "Wszyscy albo nikt" są więc tak naprawdę świadectwem Hibata Tabiba zaadaptowanym na potrzeby dużego ekranu. Mogę sobie spokojnie wyobrazić jak Tabib senior stawał przed publicznością i mówił to, co w filmie mówi jego syn. Kheiron, czyli Nouchi Tabib, po prostu dodał do tego ruchome obrazy. No właśnie, niby "po prostu", ale w tym tkwi siła filmu. Reżyser rozumie czym jest harmonia. Z jednej strony podaje humor najwyższych lotów, Kheiron naśmiewa się i z dyktatury szacha i z własnej rodziny. Niektóre sceny są czystym komediowym mistrzostwem (jak choćby ta, w której Hibat prosi o rękę Fereshteh). Z drugiej strony doskonale pokazał okrucieństwo obu reżimów irańskich i dramatyczne konsekwencje życia opozycjonisty (świetna scena telefonu Fereshteh z Turcji do rodziców).
Na tym jednak nie koniec. Ostatnia część filmu Kheirona jest najlepszą ripostą na wszystkie ksenofobiczne głosy, jakie rozbrzmiewają w odniesieniu do imigrantów spoza europejskiego kręgu kulturowego. Reżyser pięknie pokazuje, jak można doprowadzić do integracji ludzi, którzy pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego, których nawet jeśli się "przyjmuje", to tylko po to, żeby wrzucić ich tam, gdzie nikt "normalny" nie chce mieszkać. To wspaniały hołd dla różnorodności, a przede wszystkim dla ludzi, którym starcza cierpliwości, by nie ulec entropii gnieżdżącej się w ludzkiej naturze.
"Wszyscy albo nikt" to wspaniała opowieść, która bawi i wzrusza, smuci i podnosi na duchu, inspiruje i zachęca do refleksji. Dawno nie dostałem w kinie tak wiele, kiedy spodziewałem się tak niewiele.
Ocena: 10
"Wszyscy albo nikt" to w gruncie rzeczy kino propagandowe. A zrobienie dobrego filmu z tezą należy do najtrudniejszych wyczynów, jakie można tylko sobie wyobrazić. Tymczasem Kheiron zrobił to z taką lekkością i wdziękiem, jakby to była bułka z masłem. Było to możliwe z jednego, banalnego powodu: jego film nie jest wymysłem wyssanym z palca. Kheiron sięgnął po historię swojego ojca, w którego sam zresztą wciela się na ekranie. "Wszyscy albo nikt" są więc tak naprawdę świadectwem Hibata Tabiba zaadaptowanym na potrzeby dużego ekranu. Mogę sobie spokojnie wyobrazić jak Tabib senior stawał przed publicznością i mówił to, co w filmie mówi jego syn. Kheiron, czyli Nouchi Tabib, po prostu dodał do tego ruchome obrazy. No właśnie, niby "po prostu", ale w tym tkwi siła filmu. Reżyser rozumie czym jest harmonia. Z jednej strony podaje humor najwyższych lotów, Kheiron naśmiewa się i z dyktatury szacha i z własnej rodziny. Niektóre sceny są czystym komediowym mistrzostwem (jak choćby ta, w której Hibat prosi o rękę Fereshteh). Z drugiej strony doskonale pokazał okrucieństwo obu reżimów irańskich i dramatyczne konsekwencje życia opozycjonisty (świetna scena telefonu Fereshteh z Turcji do rodziców).
Na tym jednak nie koniec. Ostatnia część filmu Kheirona jest najlepszą ripostą na wszystkie ksenofobiczne głosy, jakie rozbrzmiewają w odniesieniu do imigrantów spoza europejskiego kręgu kulturowego. Reżyser pięknie pokazuje, jak można doprowadzić do integracji ludzi, którzy pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego, których nawet jeśli się "przyjmuje", to tylko po to, żeby wrzucić ich tam, gdzie nikt "normalny" nie chce mieszkać. To wspaniały hołd dla różnorodności, a przede wszystkim dla ludzi, którym starcza cierpliwości, by nie ulec entropii gnieżdżącej się w ludzkiej naturze.
"Wszyscy albo nikt" to wspaniała opowieść, która bawi i wzrusza, smuci i podnosi na duchu, inspiruje i zachęca do refleksji. Dawno nie dostałem w kinie tak wiele, kiedy spodziewałem się tak niewiele.
Ocena: 10
Komentarze
Prześlij komentarz