Smrt u Sarajevu (2016)
Pokój. Pojęcie równie realne co nirwana. Człowiek może go pragnąć, może do niego dążyć, czy raczej: próbować do niego dążyć. Jednak natury nie pokona. Życie jest wojną. Entropia jest immanentną cechą istoty ludzkiej. To, na co mamy (ograniczony) wpływ, to skala, w jakiej toczy się wojna. Czasem jest to konflikt totalny, który w filmie symbolizowany jest przez Sarajewo – to z 1914 roku i to z lat 90. Innym razem wygląda skromnie, jak w sarajewskim hotelu A.D. 2014, w którym to pracownicy szykują się do strajku, bo nie dostali pieniędzy, ich szef próbuje dogadać się z bankowcem, by prolongował spłatę raty kredytu, ochroniarz kłóci się z żoną o kanapę, bośniacka dziennikarka debatuje z serbskim fundamentalistą, a francuski aktor zmaga się z materią sztuki teatralnej. Wszystko to jest wojną, tyle że prowadzoną w skali mikro.
Tak patrząc na film "Śmierć w Sarajewie" jawi się jako rzecz skrajnie defetystyczna. Tanović pokazuje, że nie możemy uniknąć wojny, podobnie jak nie możemy przestać oddychać. Skłonność do destrukcji staje się tym silniejsza im pozornie spokojniejsza jawi się rzeczywistość. To dlatego współczesny Gavrilo Princip jest tak zacietrzewiony, widząc wrogów wszędzie: w limuzynach, w bankach, w telewizji. To dlatego tylko podczas rzeczywistego zagrożenia ludzie potrafią się zjednoczyć. Wojna totalna jest niczym Ziemia przecinająca oś Słońce-Księżyc: przyćmiewa wszystkie drobne konflikty, które zostają wyciszone jednak tylko na czas trwania zaćmienia. Tanović pokazuje więc, że jesteśmy skazani na ciągłe popadanie w konflikty, a historia – nieważne jak okrutna – pozostanie lekcją, z której niczego się nie nauczymy.
"Śmierć w Sarajewie" to kolejny dowód na to, że twórcy z Bałkanów jak nikt inny na świecie potrafią opowiadać o wojnie. I nie wiem dlaczego. W końcu takich "kotłów" jest więcej; Serbowie, Chorwaci, Bośniacy, Albańczycy nie mają monopolu na wielowiekowe konflikty. A jednak potrafią opowiadać o wojnie na niezliczoną liczbę sposobów, w czym nikt im nie dorówna. Czasem może to być skrajna dosłowność symboliczna (jak było chociażby w "Serbskim filmie"), innym razem z pozoru wojny na ekranie nie ma w ogóle. I to jest właśnie przypadek "Śmierci w Sarajewie". Wykorzystując metaforę hotelu Tanović dokonał rzeczy niebywałej: streścił cały konflikt na Bałkanach w półtorej godziny. Mamy tu wszystko od gwałtów na kobietach, przez paramilitarne organizacje przejmujące rolę strażnika prawa, po europejskie siły obserwujące wszystko, a zarazem odległe, nieobecne, zaślepione ideami. Co więcej, Tanović dokonał tego przy jednoczesnym zachowaniu iluzji, że opowiada historię w czasie rzeczywistym! Mistrzowskie posunięcie, które tylko potwierdza, że Tanović wielkim reżyserem jest.
Co nie znaczy, że kupiłem całość tego filmu. Wolałbym, żeby inaczej zostały ustawione akcenty. Bardzo spodobała mi się dyskusja/kłótnia dziennikarki z potomkiem Principa. Lubię takie starcia, gdzie obie strony mają mocno określone poglądy i doskonale potrafią przerzucać się argumentami. Oglądając je przypomniał mi się "Głód" i równie fantastyczna sekwencja środkowa.
Niestety dla reżysera był to jedynie element kalejdoskopowego widoczku.
Ocena: 7
Tak patrząc na film "Śmierć w Sarajewie" jawi się jako rzecz skrajnie defetystyczna. Tanović pokazuje, że nie możemy uniknąć wojny, podobnie jak nie możemy przestać oddychać. Skłonność do destrukcji staje się tym silniejsza im pozornie spokojniejsza jawi się rzeczywistość. To dlatego współczesny Gavrilo Princip jest tak zacietrzewiony, widząc wrogów wszędzie: w limuzynach, w bankach, w telewizji. To dlatego tylko podczas rzeczywistego zagrożenia ludzie potrafią się zjednoczyć. Wojna totalna jest niczym Ziemia przecinająca oś Słońce-Księżyc: przyćmiewa wszystkie drobne konflikty, które zostają wyciszone jednak tylko na czas trwania zaćmienia. Tanović pokazuje więc, że jesteśmy skazani na ciągłe popadanie w konflikty, a historia – nieważne jak okrutna – pozostanie lekcją, z której niczego się nie nauczymy.
"Śmierć w Sarajewie" to kolejny dowód na to, że twórcy z Bałkanów jak nikt inny na świecie potrafią opowiadać o wojnie. I nie wiem dlaczego. W końcu takich "kotłów" jest więcej; Serbowie, Chorwaci, Bośniacy, Albańczycy nie mają monopolu na wielowiekowe konflikty. A jednak potrafią opowiadać o wojnie na niezliczoną liczbę sposobów, w czym nikt im nie dorówna. Czasem może to być skrajna dosłowność symboliczna (jak było chociażby w "Serbskim filmie"), innym razem z pozoru wojny na ekranie nie ma w ogóle. I to jest właśnie przypadek "Śmierci w Sarajewie". Wykorzystując metaforę hotelu Tanović dokonał rzeczy niebywałej: streścił cały konflikt na Bałkanach w półtorej godziny. Mamy tu wszystko od gwałtów na kobietach, przez paramilitarne organizacje przejmujące rolę strażnika prawa, po europejskie siły obserwujące wszystko, a zarazem odległe, nieobecne, zaślepione ideami. Co więcej, Tanović dokonał tego przy jednoczesnym zachowaniu iluzji, że opowiada historię w czasie rzeczywistym! Mistrzowskie posunięcie, które tylko potwierdza, że Tanović wielkim reżyserem jest.
Co nie znaczy, że kupiłem całość tego filmu. Wolałbym, żeby inaczej zostały ustawione akcenty. Bardzo spodobała mi się dyskusja/kłótnia dziennikarki z potomkiem Principa. Lubię takie starcia, gdzie obie strony mają mocno określone poglądy i doskonale potrafią przerzucać się argumentami. Oglądając je przypomniał mi się "Głód" i równie fantastyczna sekwencja środkowa.
Niestety dla reżysera był to jedynie element kalejdoskopowego widoczku.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz