Money Monster (2016)
Możliwe spoilery.
"Zakładnik z Wall Street" to idealna propozycja dla tych, którzy tęsknią za kinem sensacyjnym lat 90. Najnowszy film Jodie Foster jest młodszym bratem "Raportu Pelikana" czy "Teorii spisku", aniżeli powiązany z "Wilkiem z Wall Street" czy "Big Short". Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby okazało się, że pierwsza wersja scenariusza pochodzi z połowy lat 90. Wszystko jest tu bowiem zbudowane na ówczesną modłę: złe korporacje, jednostki walczące z wiatrakami, policja, która w najlepszym razie jest tylko przeszkodą, media i widownia, które żywią się cudzymi dramatami. Foster mogła dodać tweety i youtube'owe wirale, ale są to jedynie współczesne kostiumy dla "klasycznej" historii.
Taka formuła mnie osobiście nie przeszkadzała, więc "Zakładnika z Wall Street" obejrzałem z przyjemnością. Bawiłbym się jeszcze lepiej, gdyby Foster trochę bardziej popracowała nad wyrazistością bohaterów. W latach 90. istniało zaledwie kilka typów postaci pierwszo- i drugoplanowych. Ich schematyczność łamana była za sprawą aktorów, którzy zapadali w pamięć. Fabułę "Raportu Pelikana" można było łatwo zignorować, ale o tym, że gra tam Julia Roberts i Denzel Washington nie sposób było zapomnieć. Ale to były lata 90., kiedy gwiazdy kina "robiły" film. Teraz "star power" jest już tylko wspomnieniem, co boleśnie widać w "Zakładniku...". Ani Roberts ani George Clooney ani najmniej w tym gronie doświadczony Jack O'Connell nie potrafią przykuć uwagi. Są poprawni, ale nie magnetyczni. A przez to ich bohaterowie są w gruncie rzeczy nijacy. Bez tej siły gwiazd, film z jego przewidywalną fabułą, nie wzbudza większej ekscytacji. Jest po prostu przyjemnym filmidłem.
Z jednym wyjątkiem, który sprawia, że bardzo wątpię w możliwość uzyskania przez "Zakładnika z Wall Street" statusu box-office'owego hitu. Chodzi o fakt, że film pokazuje pozytywną stronę terroryzmu i grożenia zamachami bombowymi. W dzisiejszym świecie mającym obsesję na tym punkcie, jest to niezwykle kontrowersyjne stanowisko. Foster pokazuje, że zamachowcem może być normalny, sympatyczny człowiek, któremu inni zwyczajni ludzie mogą kibicować. Że zamach (czy raczej: groźba zamachu) jest aktem desperacji całkowicie zrozumiałym, a nawet usprawiedliwionym. Ale Foster unika ostatecznego rozgrzeszenia zamachowca pokazując, że nawet groźba musi zakończyć się surową karą, że choć zamach może przynieść światu dużo dobrego, dla samego zamachowca nie będzie happy-endu. To trochę przypomina stosunek do kobiet jeszcze pół wieku temu, kiedy mogły stać się aktywnymi bohaterkami, bojowniczkami o sprawę i choć ich walka kończyła się zwycięstwem, to one same otrzymywały "sprawiedliwą" karę za działanie niezgodne z rolą społeczną.
Ocena: 6
"Zakładnik z Wall Street" to idealna propozycja dla tych, którzy tęsknią za kinem sensacyjnym lat 90. Najnowszy film Jodie Foster jest młodszym bratem "Raportu Pelikana" czy "Teorii spisku", aniżeli powiązany z "Wilkiem z Wall Street" czy "Big Short". Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby okazało się, że pierwsza wersja scenariusza pochodzi z połowy lat 90. Wszystko jest tu bowiem zbudowane na ówczesną modłę: złe korporacje, jednostki walczące z wiatrakami, policja, która w najlepszym razie jest tylko przeszkodą, media i widownia, które żywią się cudzymi dramatami. Foster mogła dodać tweety i youtube'owe wirale, ale są to jedynie współczesne kostiumy dla "klasycznej" historii.
Taka formuła mnie osobiście nie przeszkadzała, więc "Zakładnika z Wall Street" obejrzałem z przyjemnością. Bawiłbym się jeszcze lepiej, gdyby Foster trochę bardziej popracowała nad wyrazistością bohaterów. W latach 90. istniało zaledwie kilka typów postaci pierwszo- i drugoplanowych. Ich schematyczność łamana była za sprawą aktorów, którzy zapadali w pamięć. Fabułę "Raportu Pelikana" można było łatwo zignorować, ale o tym, że gra tam Julia Roberts i Denzel Washington nie sposób było zapomnieć. Ale to były lata 90., kiedy gwiazdy kina "robiły" film. Teraz "star power" jest już tylko wspomnieniem, co boleśnie widać w "Zakładniku...". Ani Roberts ani George Clooney ani najmniej w tym gronie doświadczony Jack O'Connell nie potrafią przykuć uwagi. Są poprawni, ale nie magnetyczni. A przez to ich bohaterowie są w gruncie rzeczy nijacy. Bez tej siły gwiazd, film z jego przewidywalną fabułą, nie wzbudza większej ekscytacji. Jest po prostu przyjemnym filmidłem.
Z jednym wyjątkiem, który sprawia, że bardzo wątpię w możliwość uzyskania przez "Zakładnika z Wall Street" statusu box-office'owego hitu. Chodzi o fakt, że film pokazuje pozytywną stronę terroryzmu i grożenia zamachami bombowymi. W dzisiejszym świecie mającym obsesję na tym punkcie, jest to niezwykle kontrowersyjne stanowisko. Foster pokazuje, że zamachowcem może być normalny, sympatyczny człowiek, któremu inni zwyczajni ludzie mogą kibicować. Że zamach (czy raczej: groźba zamachu) jest aktem desperacji całkowicie zrozumiałym, a nawet usprawiedliwionym. Ale Foster unika ostatecznego rozgrzeszenia zamachowca pokazując, że nawet groźba musi zakończyć się surową karą, że choć zamach może przynieść światu dużo dobrego, dla samego zamachowca nie będzie happy-endu. To trochę przypomina stosunek do kobiet jeszcze pół wieku temu, kiedy mogły stać się aktywnymi bohaterkami, bojowniczkami o sprawę i choć ich walka kończyła się zwycięstwem, to one same otrzymywały "sprawiedliwą" karę za działanie niezgodne z rolą społeczną.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz