Equals (2015)
Dobry pomysł, słaba realizacja – to chyba jedno z najczęściej powtarzanych przeze mnie zdań. I niestety muszę powtórzyć je i tym razem. Punkt wyjścia jest świetny. Oto widzimy społeczeństwo tak przerażone wydarzeniami z przeszłości, które zagroziły bytowi ludzi na Ziemi, że zdecydowało się na drastyczne rozwiązanie. Proces zapładniania został poddany ścisłej kontroli tak, żeby dokonując manipulacji w genach wygasić w ludziach emocje i wzmocnić lojalność wobec wspólnoty. Proces nie jest doskonały. Niektóre dzieci rodzą się empatami (zwane defektami i poddawane natychmiastowej utylizacji). U niektórych dorosłych może pojawić się proces budzenia emocji. "Przebudzeni" to właśnie opowieść o doświadczeniach tych, którzy nagle zaczynają czuć.
I tu pojawiają się schody. Film Drake'a Doremusa jest próbą uszlachetnienia formuły masowo wykorzystywanej w ekranizacjach młodzieżowych powieści SF. Dwójka wykluczonych kontra sztywna struktura systemu społecznego powstałego w odpowiedzi na dawną tragedię historyczną. Jest miłość, jest wyobcowanie, jest odkrywanie własnej tożsamości. Reżyser zamiast powielać tę samą papkę, postanowił wszystko przefiltrować przez gry paletą barw, przez żonglowanie kątem ujęć i nadużywanie zbliżeń. Zapewne chciał w ten sposób osiągnąć efekt filmu intymnego, pełnego liryzmu i czystego piękna surowych emocji. Niestety w rzeczywistości jest to po prostu bardzo nużąca manipulacja formalna, w której nie ma niczego odkrywczego, efektownego ani intymnego.
Jestem tym mocno zaskoczony, ponieważ Doremus już kiedyś potrafił w prosty i piękny sposób opowiedzieć o emocjach iskrzących między dwojgiem osób ("Do szaleństwa"). Tutaj jednak forma tłamsi uczucia i pozostała tylko ciężka do wytrzymania mieszanka "Equilibrium", "Niezgodnej" i "Romea i Julii".
Ocena: 3
I tu pojawiają się schody. Film Drake'a Doremusa jest próbą uszlachetnienia formuły masowo wykorzystywanej w ekranizacjach młodzieżowych powieści SF. Dwójka wykluczonych kontra sztywna struktura systemu społecznego powstałego w odpowiedzi na dawną tragedię historyczną. Jest miłość, jest wyobcowanie, jest odkrywanie własnej tożsamości. Reżyser zamiast powielać tę samą papkę, postanowił wszystko przefiltrować przez gry paletą barw, przez żonglowanie kątem ujęć i nadużywanie zbliżeń. Zapewne chciał w ten sposób osiągnąć efekt filmu intymnego, pełnego liryzmu i czystego piękna surowych emocji. Niestety w rzeczywistości jest to po prostu bardzo nużąca manipulacja formalna, w której nie ma niczego odkrywczego, efektownego ani intymnego.
Jestem tym mocno zaskoczony, ponieważ Doremus już kiedyś potrafił w prosty i piękny sposób opowiedzieć o emocjach iskrzących między dwojgiem osób ("Do szaleństwa"). Tutaj jednak forma tłamsi uczucia i pozostała tylko ciężka do wytrzymania mieszanka "Equilibrium", "Niezgodnej" i "Romea i Julii".
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz