Loin des hommes (2014)
Dwóch wyrzutków. Daru jest potomkiem Hiszpanów, co w Algierii czyni go osobą bez tożsamości. Jak sam powie dla Francuzów jest Arabem, dla Arabów Francuzem. W latach 50. ubiegłego wieku nie była to komfortowa sytuacja. Mohamed jest mordercą. Dla ratowania rodziny zabił kuzyna. Teraz jest ścigany przez rodzinę zabitego, która musi się na nim zemścić, by nie stracić honoru, jak również przez innych, którzy wykorzystają go jako pretekst, by odreagować własne krzywdy. Obaj znajdują się w sytuacji, która prowadzi ich do śmierci. Mohamed wybiera ją świadomie. Wie, że tylko wyrok skazujący na śmierć za zabicie kuzyna wydany przez Francuzów pozwoli jego rodzinie wymknąć się z błędnego koła honorowych zabójstw. Daru wybiera ją nieświadomie, uparcie tkwiąc w miejscu, które jest coraz mniej bezpieczne dla tych, którzy nie są gotowi wybrać stronę w narastającym konflikcie i dla tej strony robić wszystko, nawet jeśli jest to sprzeczne z zasadami honorowej walki. Los sprawi, że wyruszą wspólnie w podróż. Kilka dni w drodze pozwoli im na nowo ocenić wartość życia. Na jej końcu raz jeszcze staną przed wyborem śmierci.
Sama historia nie jest szczególnie ciekawa. To, co mi się w filmie spodobało, to forma. "Ze mną nie zginiesz" nakręcone zostało bowiem jako western. Tyle tylko, że zamiast pogranicza teksańsko-meksykańskiego mamy Algier w czasach walk o niepodległości. Ta zmiana o dziwo bardzo dobrze funkcjonuje. I sprawia, że prosta konstrukcja, polegająca na przejmowaniu dwójki bohaterów to przez jedną to przez drugą stronę konfliktu, nie wydaje się toporna. Western jest w końcu mocno skostniałym gatunkiem i wymaga zachowania pewnych form narracyjnych.
Do tego wszystkiego podobała mi się gra Viggo Mortensena, który wciela się w postać weterana wojennego odrzucającego przemoc i z rosnącym smutkiem patrzącego na to, w co zamienia się jego kraj rodzinny, a w szczególności ludzie, którzy kiedyś byli mu jak bracia, a teraz stają naprzeciwko siebie z bronią w ręku i nienawiścią w oczach. To w dużej mierze za sprawą jego gry cały film nabrał cierpkiego posmaku nostalgii, rozczarowania i poczucia straty. Swoje robi też muzyka Nicka Cave'a. Australijczyk świetnie wyczuł to, co się dzieje na ekranie i potrafił to wzmocnić odpowiednimi kompozycjami.
Ocena: 6
Sama historia nie jest szczególnie ciekawa. To, co mi się w filmie spodobało, to forma. "Ze mną nie zginiesz" nakręcone zostało bowiem jako western. Tyle tylko, że zamiast pogranicza teksańsko-meksykańskiego mamy Algier w czasach walk o niepodległości. Ta zmiana o dziwo bardzo dobrze funkcjonuje. I sprawia, że prosta konstrukcja, polegająca na przejmowaniu dwójki bohaterów to przez jedną to przez drugą stronę konfliktu, nie wydaje się toporna. Western jest w końcu mocno skostniałym gatunkiem i wymaga zachowania pewnych form narracyjnych.
Do tego wszystkiego podobała mi się gra Viggo Mortensena, który wciela się w postać weterana wojennego odrzucającego przemoc i z rosnącym smutkiem patrzącego na to, w co zamienia się jego kraj rodzinny, a w szczególności ludzie, którzy kiedyś byli mu jak bracia, a teraz stają naprzeciwko siebie z bronią w ręku i nienawiścią w oczach. To w dużej mierze za sprawą jego gry cały film nabrał cierpkiego posmaku nostalgii, rozczarowania i poczucia straty. Swoje robi też muzyka Nicka Cave'a. Australijczyk świetnie wyczuł to, co się dzieje na ekranie i potrafił to wzmocnić odpowiednimi kompozycjami.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz