Nymphomaniac. Director's cut (2013)

SPOILERY

Lars von Trier przez lata konsekwentnie budował swoją karierę. I teraz za to płaci. "Nimfomanka" to rezultat wstydu, który nie pozwolił Duńczykowi po prostu pokazać światu historię, którą chciał opowiedzieć. Oczekiwania, które sam rozbudził, wymagały, by dodał "głębi", "kontrowersji". W efekcie całość przypomina osobę, która ukrywa swoją prawdziwą twarz pod tonami makijażu i ekstrawagancką peruką. A prawda jest taka, że "Nimfomanka" jest prościutką historią kobiety mającej problemy z budowaniem autentycznych relacji. Jej nieszczęście polega na tym, że dwukrotnie pozwoliła komuś wkroczyć do jej wewnętrznego świata. Niestety obie osoby ją porzuciły. Co gorsza, los chciał, że związały się ze sobą.



Takich historii w kinie powstało tysiące. Nic więc dziwnego, że Artysta, Prowokator, Intelektualista Kina, ba czasem nawet Rewolucjonista, nie mógł tak po prostu jej opowiedzieć. Dlatego też opakował ją w typowe dla siebie (i zapewne przez fanów mocno wyczekiwane) narracyjne sztuczki. Wszystko nadmuchał do długości 5,5 godziny nadając "Nimfomance" pozory opus magnum. Niestety, ponieważ są to tylko pozory, to w efekcie film okazał się mało satysfakcjonujący i intelektualnie i emocjonalnie. Gdyby Von Trier skoncentrował się na melodramatycznym trójkącie, to może przynajmniej strona uczuciowa wyszłaby jak trzeba.

Co nie znaczy wcale, że w filmie brak jest dodatkowych znaczeń. Przez większość czasu "Nimfomanka" jest na przykład wykładem na temat podrzędności kobiet. Główna bohaterka, choć deklaratywnie podkreśla swoją niezależność, swoją akceptację dla własnej natury (przemowa na spotkaniu anonimowych seksoholiczek), w rzeczywistości definiowana jest przez mężczyzn. To oni są jej lekiem i trucizną, źródłem przyjemności i bólu (nawet lesbijska relacja "skażona" zostaje męskim pierwiastkiem). Struktura narracji, w której bohaterka opowiada, ale to słuchający ją nazywa rzeczy, wyraźnie podkreśla, że kobieta może działać, być, funkcjonować zgodnie z prawami natury (czego symbolem jest nieustannie przypominany w filmie ciąg Fibonacciego), ale to mężczyzna jest tym, który przenika działanie, który zauważa wzorce, który potrafi zinterpretować, nazwać, a przez to nadać kształt i znaczenie istnieniu. Kobieta staje się więc kobietą wyłącznie wtedy, kiedy jest widziana przez mężczyznę.

Co prawda w okolicach trzeciej godziny "Nimfomanki" Von Trier zdaje się na chwilę wyrywać powyższemu schematowi, kiedy bohaterka zaskakuje i słuchającego (i widzów) kilkoma przenikliwymi komentarzami. Ale wkrótce historia wkracza na utarte ścieżki, by zakończyć się sceną stanowiącą kwintesencję patriarchalnej dyktatury. Oto bowiem mężczyzna w swej głębokiej, niezmierzonej, boskiej mądrości rozgrzesza bohaterkę, przyznaje jej prawo do samostanowienia, definiuje podwójne standardy oceny zachowania, a przez to stawia kobietę w pozycji ofiary, której czyny nie są aktami istoty równej lecz walczącej o tę równość. Oto mężczyzna błogosławi ją, koi ból, wyzwala z patriarchalnego widzenia świata (nie zauważając w tym sprzeczności). I bohaterka to akceptuje, ponieważ – niczym Ewa w Edenie, która dała się uwieść słowom węża-szatana – uwierzyła, kiedy słuchający ją odrzucił swoją męskość definiując siebie jako istotę aseksualną. W efekcie bohaterka dokonała grzechu, kiedy już stała się świadoma kłamstwa mężczyzny-szatana. Ale nawet śmierć, którą zadaje, nie jest aktem wyzwolenia, lecz kolejnym symbolem poddania. Grzech, nawet moment śmierci, jest definiowany przez mężczyznę, a kobieta jest wyłącznie od reagowania.

Ta nadbudowa byłaby może ciekawa, gdyby Von Trier naprawdę się jej poświęcił, a nie wzniósł ją tylko po to, by zamaskować prawdę o banalności swojego filmu. W takiej formie jest to niestety przerost prostaty niemal kwalifikujący ją do usunięcia. Film uratował drugi plan. Bardzo podobał mi się rozdział "Mrs. H". Spodobała mi się postać żony, która prowadzi bezpardonową, a przez to totalną, wojnę psychologiczną. Uma Thurman zagrała ją koncertowo. Jest to cyba najlepsza kreacja w tym filmowym maratonie i jedna z najlepszych w karierze aktorki. Spodobał mi się też Christian Slater w rozdziale "Delirium". Ból i cierpienie są efekciarskie, bo łatwo przykuwają uwagę, co jednak nie oznacza, że nie należy doceniać tego, jak to wszystko Slater zagrał. Dzięki tej dwójce aktorskiej "Nimfomankę" w ogóle będę pamiętał.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)